Krzysztof Hołowczyc od połowy czerwca ścigał się w rajdzie terenowym wiodącym bezdrożami Brazylii. Czuł się znakomicie, jeździł bardzo szybko i pewnie. W ubiegłą niedzielę wrócił do Polski, do rodzinnego Olsztyna. Tu zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. We wtorek w nocy nasz mistrz dostał wysokiej gorączki, termometr wskazywał ponad 40 stopni. Hołowczyc natychmiast poszedł do lekarza rodzinnego.

Reklama

"Doktor powiedział, że nie ma żartów, bo wróciłem z terenów, gdzie występuje wiele tropikalnych chorób. Jechaliśmy przecież przez amazońską dżunglę. Natychmiast wypisał mi skierowanie do Gdyni" - opowiada "Faktowi" Hołowczyc.

Rajdowiec we środę był już w gdyńskim Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Trafił do trzyoosobowej sali. Lekarze zrobili mu mnóstwo badań, został podłączony do kroplówki, dostawał leki na wzmocnienie.

"Medycy podejrzewali febrę, malarię, dengę albo żółtaczkę pasożytniczną" - wymienia Krzysztof Hołowczyc. "Na szczęście badania tego nie potwierdzają. Jestem już spokojny, bo tutejsi lekarze to świetni fachowcy. Prawdopodobnie to zwykły wirus" - dodaje z ulgą. Jeśli się tak okaże, to wybitny kierowca już dzisiaj wyjdzie ze szpitala.