Rano w Sejmie rozpętała się prawdziwa burza. LiD chciał, by Sejm zaczął debatować nad traktatem, omijając dyskusje w komisji sejmowej. PiS był przeciw. Szef partii Jarosław Kaczyński domaga się przyjęcia poprawek, które zmieniają sejmową uchwałę w zupełnie nową ustawę. Grozi, że jeśli poprawki nie przejdą, PiS zagłosuje przeciw. Propozycje partii Kaczyńskiego nie podobają się PO, która tłumaczy, że PiS sprzeciwia się temu, co jego rząd sam wynegocjował.

Reklama

Skończyło się na tym, że prezydent zaprosił do siebie szefów klubów parlamentarnych. "Mam nadzieję, że udało mi się uzyskać zgodę na dalsze rozmowy" - podsumował Lech Kaczyński. I podkreślił, że nie powinniśmy się śpieszyć z przyjęciem dokumentu. "Potrzebny jest czas na osiągnięcie takiego kompromisu, który dałby przytłaczającą większość w Sejmie. To nie musi być wiele tygodni, ale kilkanaście dni" - tłumaczył prezydent.

Jedno jest pewne. Znacznie zmalały szanse na to, że o tym, czy przyjąć traktat europejski, zdecydujemy w referendum. Przeciwny pytaniu Polaków o zdanie jest Lech Kaczyński. "Istnieje problem frekwencji. Referendum mogłoby być nieważne" - przekonywał prezydent. By ogólnokrajowe referendum było ważne, do urn musi pójść połowa Polaków.Opowiadającym się jednoznacznie i bez warunków za traktatem PO, PSL i LiD do przyjęcia ustawy pozwalającej prezydentowi na ratyfikację brakuje kilku głosów. Bez PiS nie mają 2/3 w Sejmie, a tyle - zgodnie z konstytucją - potrzeba na ratyfikację umowy międzynarodowej.