Wtorkowe, wyjazdowe posiedzenie klubu parlamentarnego PiS jest tak tajne, że żaden z posłów ani pracowników klubu nie wie, gdzie się odbędzie. "Przyjadą po nas autokary i tylko ich kierowcy mają wiedzieć, gdzie nas zawiozą" - mówi jeden z posłów. Jego zdaniem władze partii nie chcą, by na miejscu czekali dziennikarze. Dlaczego? "Bo to posiedzenie będzie bardzo gorące i może dojść na nim do dużych zmian" - twierdzi ważny polityk PiS. Do zmiany szefa klubu też? - pyta DZIENNIK. "Taki był plan, ale teraz to już nic nie wiadomo" - odpowiada rozmówca gazety.
Wczoraj DZIENNIK pisał, że Gosiewski zamierza sam zrezygnować z przewodniczenia klubowi PiS. Z naszych informacji wynika, że niedługo potem rozdzwonił się jego telefon. Kto dzwonił? "Jarosław Kaczyński. Był wściekły, że Gosiewski w ten sposób rozgrywa swoją, przesądzoną przecież, dymisję" - zdradza ważny polityk PiS.
Gosiewski poinformował o zamiarze rezygnacji, by wyprzedzić plany prezesa PiS. Ale robi też wszystko, by Kaczyńskiego nie urazić. Podczas czwartkowego spotkania władz klubu, na którym mówił o swojej decyzji, Gosiewski powiedział: "Rezygnuję, ale nie zamierzam iść w ślady Ludwika Dorna i pozostanę wiernym i lojalnym członkiem partii."
Dlaczego jeden z najbardziej oddanych partii polityków musi składać takie zapewnienia? "Po tym, co spotkało Dorna, nikt, kto narazi się na gniew prezesa, nie może być pewny jutra" - mówi jeden z polityków PiS. Zapewnia, że w argumentach za odejściem Gosiewskiego nie ma mowy ani o jego alimentach, ani bełkotliwej wypowiedzi w Radiu Maryja. "To plotki" - kwituje bliski prezesowi polityk.
O co więc chodzi? Względy rodzinne i ambicje bycia "superposłem", jak to przedstawiał Gosiewski podczas spotkania władz klubu w czwartek? "To zasłona dymna, by wyjść z twarzą z całej historii" - twierdzi nasz rozmówca.
Według naszych informacji plany wobec Gosiewskiego to ciąg dalszy sporu, jaki w lutym opisał DZIENNIK. Chodziło o tworzenie z klubu parlamentarnego "księstwa Gosiewskiego", niezależnego od partii. Szczyt rywalizacji tzw. Nowogrodzkiej (od ulicy, na której mieści się siedziba partii) i Wiejskiej (od ulicy, gdzie mieści się Sejm) przypadł na obchody 100 dni rządu Donalda Tuska. Potem spór ucichł na wyraźne polecenie prezesa, ale nie wygasł. "Gosiewskiemu dalej zdarzało się traktować wiceprezesów partii jak szeregowych posłów" - przyznaje polityk PiS.