Tymczasem Ministerstwo Sprawiedliwości nadal zaprzecza, aby mianowany przez ministra Andrzeja Czumę dyrektor miał problemy ze swoją zawodową przeszłością.
We wtorek ujawniliśmy, że powierzenie dyrektorskiego stanowiska Leszkowi Pruskiemu oburzyło środowisko prokuratorskie. Według naszych nieoficjalnych informacji, choć mianowany został przez ministra Czumę, to stanowisko zawdzięcza wieloletniej znajomości z nowym prokuratorem krajowym Edwardem Zalewskim.
"Obydwaj znają się z Wrocławia. Ufają sobie nawzajem. Może dlatego, że znają wszystkie swoje grzechy" - mówi jeden z prokuratorów. Oficjalnie potwierdza to Katarzyna Szeska, rzecznik ministra: "To był wniosek prokuratora krajowego. Decydowały doświadczenie zawodowe oraz wysoki poziom umiejętności niezbędny do wykonywania postawionych przed nim zadań."
Przyjrzeliśmy się szczegółowo temu "doświadczeniu". Pierwszy poważny awans prokurator Pruski zaliczył w stanie wojennym. Dokładnie wtedy, gdy w trybie doraźnym oskarżał opozycjonistów z Dolnego Śląska. Domagał się skazania profesora Krzysztofa Mazurskiego, który protestował przeciwko internowaniu działaczy "Solidarności". W 1982 roku domagał się ukarania Mariana Muchy, w którego mieszkaniu spotykali się działacze "S". Po naszej pierwszej publikacji ujawniającej te fakty gwałtownie zareagowało ministerstwo. Rzecznik Szeska na stronie internetowej zamieściła sprostowanie, w którym wyliczyła nieprawdziwe informacje z naszej publikacji. "Prokurator Leszek Pruski w stanie wojennym NIE oskarżał opozycjonistów z Dolnego Śląska. Przytoczone w artykule nazwiska działaczy nie są mu znane." - napisała Szeska.
Jednak co innego mówią dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej. Nazwisko prokuratora Pruskiego można znaleźć na specjalnych stronach internetowych IPN (zobacz te strony 1 i 2) jako oskarżyciela obu dolnośląskich opozycjonistów. "Te informacje przygotowywali nasi archiwiści. Często zdarzało się, że wymienieni tam sędziowie lub prokuratorzy twierdzili, że to nie oni" - mówi rzecznik instytutu Andrzej Arsenik.
Ale najważniejszym dowodem są słowa jednego z oskarżonych przez Pruskiego. To Krzysztof Mazurski , profesor z Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Mazurski wyjawił DZIENNIKOWI, że najbardziej zbulwersowało go to, że po 1989 roku, w wolnej Polsce, prokurator, który go oskarżał, został zastępcą Prokuratora Wojewódzkiego we Wrocławiu. Sprawdziliśmy. W latach 1989 - 1993 wiceszefem tej prokuratury był Leszek Pruski. Profesor Mazurski w swojej książce "Polskie miesiące" opisał, w jaki sposób ten prokurator traktował go na sali sądowej. To samo opowiedział w wywiadzie dla DZIENNIKA.
>>>Zobacz, jak współpracownik Czumy tępił wrogów ludu
We wtorek ujawniliśmy także fakty z kariery Pruskiego obejmującej okres po 1989 roku. Opisaliśmy incydenty z lat 2005-2006 z udziałem prokuratora, po których śledczy z prokuratury w Zielonej Górze chcieli postawić Pruskiemu zarzuty. Badali oni doniesienie strażników miejskich z Wrocławia, którzy twierdzili, że Pruski groził im zwolnieniem z pracy. Po tym jak go zatrzymali, gdy zataczał się na rynku Solnym - czyli wizytówce miasta.
Później prokuratura badała kolejną sprawę Pruskiego: jadąc autem, potrącił on pieszą. Napisaliśmy, że oskarżyciele chcieli wtedy postawić zarzuty dzisiejszemu dyrektorowi kadr. Rzecznik Szeska znów zdecydowanie zaprzeczyła naszym informacjom. Skąd jednak wiadomo, że oskarżyciele byli gotowi w obydwu sprawach postawić zarzuty swojemu koledze po fachu? Z samych odpowiedzi, które rzecznik Szeska przysłała do redakcji DZIENNiKA. Stwierdziła w nich ona, że w związku z obydwoma zdarzeniami oskarżyciele wnioskowali o uchylenie immunitetu prokuratorskiego chroniącego Pruskiego. A to oznacza, że śledczy mieli gotowe dla niego zarzuty! W przypadku pijackiego ekscesu uratował go jedynie sąd dyscyplinarny, który nie zgodził się na uchylenie immunitetu. W drugiej sprawie to sami prokuratorzy zmienili zdanie i wycofali wniosek do sądu o uchylenie mu immunitetu.
To jednak nie koniec zarzutów wobec nowego dyrektora kadr. DZIENNIK opisał także sprawę z jesieni 2001 roku. Pruski był wtedy wiceszefem Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu. Wziął udział w szkoleniu finansowanym przez Unię, a prowadzili je doświadczeni sędziowie z Francji w ośrodku "Rzemieślnik" w Broku nad Bugiem. To oni zszokowani zachowaniem trzech uczestników kursu donieśli Ministerstwu Sprawiedliwości o głośnej, pijackiej imprezie. Napisaliśmy, że Pruski, który był w tej trójce, zapłacił stanowiskiem. Ale rzecznik Szeska temu zaprzeczyła: "Pruski NIE uczestniczył < w głośnej pijackiej imprezie>. Odwołanie go z pełnienia funkcji zastępcy wrocławskiego Prokuratora Apelacyjnego NIE miało związku z rzekomymi incydentami mającymi miejsce na szkoleniu" - napisała rzecznik na stronie internetowej resortu.
Jednak DZIENNIK potwierdził, że odwołanie Pruskiego z funkcji wiceszefa wrocławskiej apelacji nastąpiło właśnie po słynnym szkoleniu. A sprawą zajął się także prokuratoski rzecznik dyscyplinarny z Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach.
"Szczegóły tamtych wydarzeń nadają się jedynie do tabloidu, w poważnej gazecie nie zostaną opublikowane. Dodam, że poszkodowana została sędzia, która była spokrewniona z prezydentem Francji Francois Mitterandem " - mówi jedna z osób znająca sprawę. DZIENNIK ustalił także nazwiska prokuratorów z nieposzlakowną opinią, którzy byli naocznymi świadkami scen na szkoleniu.
"Ostatecznie Francuzi skierowali ostrą notę protestacyjną do resortu. Nie zapłacili także za udział w szkoleniu tych prokuratorów" - mówi nasz rozmówca.
Jednak nasze najważniejsze pytanie, które postawiliśmy rzecznik resortu - czy minister sprawiedliwości Andrzej Czuma odwoła Leszka Pruskiego ze stanowiska wicedyrektora departamentu kadr? - wciąż pozostaje bez odpowiedzi.