Michał Karnowski, Marcin Piasecki: Kilkakrotnie mówił pan na konferencji prasowej, że nie zgadza się z prognozami Komisji Europejskiej, że w Brukseli przyjęto błędne założenie. Jednak kiedy jeszcze w styczniu komisja prognozowała 2-procentowy wzrost gospodarczy dla Polski, nie narzekał pan na jakość jej analiz. Co się zmieniło? Komisja coś przeoczyła? Przyjęła złe metody? A może to polski rząd coś ukrywa?
Jacek Rostowski*: To jest tylko prognoza. A więc sprawa z natury rzeczy podlegająca dyskusji. Styczniowa prognoza wydawała nam się realistyczna w tamtych warunkach. A teraz po prostu oceniam, że dzisiejsza ocena Komisji jest zbyt pesymistyczna. Zresztą, jak spojrzy pan na prognozy znakomitej większości polskich analityków, to wszyscy potwierdzą to samo – będziemy na plusie, wzrost gospodarczy będzie dodatni. I mamy twarde podstawy, by tak sądzić.
>>>PiS: Upadek gospodarczy będzie dotkliwy
Czy ten sprzeciw wobec ocen Komisji oznacza, że polskie władze wchodzą w spór z Brukselą?
Nie, absolutnie nie. To jest tylko prognoza. Oni podali swoją, my mamy swoją. Oni zakładają, że rząd nie podejmuje żadnych działań, my wiemy, że robimy dużo, by nie dopuścić do recesji.
>>>PO o kryzysie: Spokojnie, bez paniki
Panie ministrze, wciąż jednak nie rozumiemy, gdzie jest błąd? Dlaczego w poważnej analizie poważna instytucja europejska przedstawia dane, z którymi musi pan otwarcie polemizować?
Nie muszę, ale chcę. Bo jestem większym optymistą. Bo wiem, że Komisja zbyt wysoko założyła poziom oszczędności Polaków, jakby zakładając, że nie wydadzą tych pieniędzy, tylko je odłożą. Podobnie zrobili w roku 2008 i to nasze dane okazały się precyzyjne. Po drugie dziwnie nisko oszacowali nasze inwestycje, a przecież jeśli, choćby spojrzeć na budownictwo mieszkaniowe, to mamy wzrost oddanych mieszkań o 18 procent.
No i jeszcze nie doceniają wzrostu inwestycji rządowych, w tym drogowych. A jak to wszystko weźmiemy razem, to pojawia się odpowiedź na pytanie, dlaczego się z tą prognozą nie zgadzam.
Czy mamy więc rozumieć, że ta prognoza została stworzona bez jakiejkolwiek konsultacji z polski rządem? Takie powstaje wrażenie.
Oczywiście. I tak robią ze wszystkimi państwami, z Francją i Niemcami także.
Czy więc pana zdaniem także prognoza dotycząca Niemiec, ze względu na obroty handlowe niepokojąca dla nas bardzo, także może być zbyt pesymistyczna?
Trudno mi powiedzieć. Ja zajmuję się Polską i widzę, że produkcja przemysłowa w marcu lekko wzrosła, widzimy dobre rzeczy dotyczące inwestycji. I to by oznaczało, że trochę się od tych Niemiec odklejamy. Oby tak było, choć oczywiście sytuacja w Niemczech ma na nas duży wpływ. Ale na razie wyniki eksportu też są nie najgorsze.
Generalnie – będzie lepiej, niż prognozuje Komisja Europejska?
Na pewno nie będzie tak źle, jak mówi ta prognoza.
Ale też gdy dziennikarze pytali pana, czy podtrzymuje pan prognozę wzrostu gospodarczego Polski na poziomie 1,7 procent PKB, uchylił się pan od odpowiedzi. Mówił pan: na pewno powyżej zera. Ale ile?
Tak, bo panowie doskonale wiedzą, w jakich czasach żyjemy. Weźmy Słowację, która trzy miesiące temu miała prognozę wzrostu plus 2,6, a dziś ma minus 2,6. Więc trzeba ostrożnie prognozować. Taki jest dziś świat. A więc odpowiedzialnie mogę powiedzieć, że według naszych obecnych przewidywań prognoza komisji jest nietrafiona. Mimo otoczenia, jakie mamy, przesadnie pesymistyczna.
Wiemy skądinąd, że po Sejmie krąży opinia, zwłaszcza wśród posłów sejmowej komisji finansów publicznych, że lepiej nie brać urlopów w lipcu, bo wtedy będzie chciał pan nowelizować budżet.
Jeżeli będzie potrzeba, to na pewno budżet znowelizujemy.
Podobno na pewno będzie potrzeba i na pewno w lipcu.
Jeszcze nie mamy tej pewności. Ale jeśli będzie potrzeba, to nie ma żadnej wątpliwości, że to zrobimy. I najprawdopodobniej w lipcu, bo wtedy będziemy już mieli informacje dotyczące pierwszego półrocza.
Czy wtedy możliwe są podwyżki podatków, np. przez podniesienie składki rentowej?
Na pewno nie możemy w trakcie roku podnieść podatków typu PIT, od dochodów osobistych, bo to można zrobić tylko na kolejny rok. Podwyżka składki rentowej jest teoretycznie możliwa, choć byłaby bardzo niepożądana. Gdybyśmy jednak stanęli przed perspektywą dużo niższych dochodów niż prognozowane, to wtedy mamy następujący wybór: możemy więcej oszczędzać, zwiększyć deficyt, czyli się zadłużać, lub zwiększyć dochody np. przez wzrost akcyzy. I każdy z tych wariantów jest zły, nie ma wątpliwości. Wtedy trzeba będzie – jak to zazwyczaj w kryzysie – wybierać najmniejsze zło.
I rezygnować z marzeń? Takich jak wejście do strefy euro.
Tu mówię jasno. By wejść do strefy euro, musimy mieć zmienioną konstytucję, stabilny kurs złotego i niski poziom deficytu budżetowego. I wszystko musi zdarzyć się naraz. Na razie tak nie jest. I tyle mogę o tym powiedzieć.