Wita mnie mocnym uściskiem dłoni i uśmiechem. Przeprasza, że musiałem czekać, ale dzwonili członkowie Libertasu z Francji. Nienagannie ubrany, przez całą rozmowę patrzy w oczy rozmówcy. Punkt.
Trudne pytanie? Sprytny unik. Pytam o honorarium Wałęsy - mówi, że to obraźliwe pytanie. Ale się nie obraża. Punkt.
W połowie wywiadu do pokoju, w którym rozmawiamy pakuje się grono fotoreporterów. "Możemy?" - pytają. I natychmiast zaczynają strzelać migawki aparatów. "Czy mogę powiedzieć <nie>"- pyta mnie Ganley z uśmiechem. Jednym ruchem zmienia pozycję i przez kilka minut pozuje. Jeden z fotoreporterów strzela zdjęcia z samej ziemi. "Fotografujesz moje buty?" - pyta ze śmiechem Ganley. Zero zniecierpliwienia. Kolejny punkt.
Przekraczamy czas. W salce obok dziennikarze oczekują na konferencję prasową. Artur Zawisza nerwowo pokazuje mi, że już musimy kończyć. Ale Ganley kompletnie to ignoruje. To ja zacząłem wywiad. I ja go kończę. Promienny uśmiech, nie zliczę który już w czasie tego kwadransa.
Idziemy na konferencję. Kilka pytań z sali. Niektóre podobne do moich. Odpowiedzi Ganleya'a -- jak kalka. Że 1297 osób na sali w Rzymie było zachwyconych słowami Wałęsy. Że szefa francuskiego MSZ Bernarda Kouchnera krytykującego byłego prezydenta za 15 lat nikt nie będzie pamiętał, a o Wałęsie będą za kilkadziesiąt lat uczyć się dzieci w szkole. Ale mimo to nie jest to nudne. To klasa.
Zauroczył mnie? Nie. Głosowałbym na niego, gdyby kandydował w moim okręgu? Nie, bo wydaje mi się niewiarygodny, gdy tłumaczy, że w Libertasie zmieści się praktycznie każdy. Wzbudza zaufanie, choć jednocześnie budzi nieufność. Skrzyżowanie akwizytora i murzyńskiego kaznodziei. Declan "Sprzeczność" Ganley. Ale i tak wolę jego sprzeczności niż wielu polskich liderów partyjnych.