Sejm, wczesne godziny popołudniowe. Reporterka jednej z telewizyjnych stacji komercyjnych, w slangu dziennikarskim zwana "rysiem", zaczepia na schodach przy głównym wejściu do Sejmu posła PiS Pawła Kowala. Cel: nagrać tzw. setkę na temat szczytu UE - USA, na który jednak jedzie prezydent.
Kowal jest miły i uprzejmy, ale wyraźnie nie pali się do wyrażania opinii w tej kwestii. Jeszcze nawet zaczepia Nelli Rokitę, która przechodzi obok. "Cześć Nelli" - woła za nią. A ekscentryczna posłanka PiS gratuluje mu dostania się na listy do europarlamentu. "Będę Cię wspierać" - zapewnia.
Ale Rokita odchodzi. Czas na nagranie. Kilka okrągłych zdań, że to nic nowego, że jeździ prezydent albo premier, albo obaj razem, w zależności od tematyki szczytu. Koniec. Szybkie "dziękuję" i chwila rozmowy ze mną na boku. Takie tam męskie rozmowy o życiu i o śmierci.
Przerywa dzwonek telefonu. Kowal odbiera. Jego twarz wykrzywia grymas, który każe postawić pytanie: "Kto umarł?? W rodzinie czy tylko znajomy??". Kowal milcząco wysłuchuje informacji i rozłącza się.
"Co się stało?" - pytam. "To była TA dziennikarka" - mówi Kowal. TA, czyli reporterka, która chwilę wcześniej go nagrywała. Co mówiła? "Ona myślała, że dzwoni do głównego reportera odpowiedzialnego za materiał (tu pada nazwisko). I powiedziała: <Nagrałam Kowala, ale jest beznadziejny>" - wyjaśnia poseł PiS.
Ci, którzy go znają, wiedzą, że Kowal sobie poradzi. Jakoś ochłonie. Strach jednak pomyśleć, co by było, gdyby trafiło na kogoś innego. A znam takich polityków, dla których świat by się w jednej chwili zawalił.