Nasi informatorzy z Platformy twierdzą, że demonstracje stoczniowców mogłyby popsuć wynik partii w europejskich wyborach. Głosowanie odbywa się zaledwie trzy dni po uroczystościach.Zamiast wielkiego święta CNN pokazywałaby płonące opony.

Reklama

>>>Niesiołowski: "Solidarność" to przestępcy

Pomysł, by w ogóle odwołać gdańskie uroczystości, pierwszy raz pojawił się blisko trzy tygodnie temu. Z udziału w obchodach zrezygnował Lech Wałęsa, a otoczenie premiera dostało informację, że związkowcy złożyli wniosek o pozwolenie na demonstrację przy pomniku poległych stoczniowców.

Przełomowe były wydarzenia w czasie kongresu Europejskiej Partii Ludowej. "W <Faktach> TVN w siódmej minucie pojawili się związkowcy robiący zadymy, a dopiero w siedemnastej znalazło się miejsce dla Angeli Merkel, Tuska czy Silvia Berlusconiego" - mówi DZIENNIKOWI polityk z władz PO. Współpracownicy Tuska nie mieli wątpliwości: w Gdańsku nie może dojść do powtórki. "Sam premier był wściekły. Dobrze wiemy, że za zadymą stoi PiS i to samo byłoby 4 czerwca" - opowiada osoba z otoczenia szefa rządu.

Reklama

>>>Lis: Premierze, świętujmy rocznicę w Gdańsku

Decyzja o przeniesieniu szczytu Grupy Wyszehradzkiej z udziałem szefów kilku innych państw akurat na Wawel zapadła w środę. Jak twierdzą nasi rozmówcy, podjął ją osobiście premier. Do końca wątpliwości w tej sprawie miał wicepremier Grzegorz Schetyna. "I dobrze, że tak się stało. Ludzie zobaczą obchody w dobrym otoczeniu, a w Gdańsku niech związkowcy i PiS robią sobie, co chcą"- mówi ważny polityk Platformy. Dlaczego akurat Kraków? Od osób z otoczenia Tuska można usłyszeć, że ze względów bezpieczeństwa. "Związkowcy się tam nie dostaną" - mówi jeden z nich. Przypomina, że nikt nie może wydać zgody na demonstrację w pobliżu zabytku klasy zerowej, jakim jest wawelski zamek.

Dlaczego premier Tusk podjął decyzję o ucieczce z Gdańska? Dlaczego zrezygnował z tego, by 4 czerwca pojawić się pod krzyżami? W miejscu, które jak sam wczoraj kilka razy podkreślił, jest mu tak bliskie? Czego się bał? Tłumaczenia o bezpieczeństwie gości nie przekonują nawet polityków jego partii. "To oznaka słabości" - kręcił głową znany senator PO. "Przykro mi to mówić, ale to tchórzostwo. Nie wolno ustępować związkom!" - pieklił się poseł z południa Polski.

Reklama

Maciej Płażyński, jeden z założycieli Platformy, uważa, że premier wybrał najkorzystniejsze dla siebie wyjście, i nazywa je ucieczką. "Gdyby nic nie zmienił, albo mielibyśmy obrazek elity rządzącej przy pomniku i protestujących w obronie stoczni robotników za bramą, albo interwencję policji i zarzuty, że my jesteśmy tam gdzie wtedy, a Tusk tam, gdzie stało ZOMO" - mówi. Zresztą szef stoczniowej "Solidarności” Karol Guzikiewicz już użył tego sformułowania, mówiąc, że „4 czerwca ZOMO będzie na Wawelu”.

Zastanawiając się nad przyczynami decyzji premiera, praktycznie wszyscy politycy PO przypominali, że nad obchodami od początku wisiało fatum wyborów. Uroczystości 4 czerwca wypadają dokładnie trzy dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. "Gdybym był na ich miejscu, odwołałbym te obchody" - zaskoczył nas członek władz PiS. Dlaczego? "Jeśli dojdzie do rozróby na trzy dni przed wyborami, to ludzie pójdą do urn z takim obrazkiem i pytaniem skąd te protesty. A Platforma nie będzie miała już czasu na przekonywanie, że wina leży po stronie związkowców" - tłumaczył nasz rozmówca.

Szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak zapewnia, że podejmując decyzję o przeniesieniu części politycznej obchodów do Krakowa, "nie kierowano się interesem wyborczym".

"Czego nie można powiedzieć o związkowcach ze Stoczni Gdańskiej. Oni jawnie są związani z PiS i istniała obawa, że dążyliby do konfrontacji, a na tym ucierpiałby wizerunek Polski i zamiast święta mielibyśmy wstyd" - mówi minister.

Jego wypowiedź wpisuje się w strategię PO: związki to bojówki PiS, więc nie wchodzimy z nimi w konfrontację, bo nam to szkodzi. Tak wynika z badań zamówionych przez Platformę przed kampanią. Okazało się, że im mniej walki z PiS, tym lepszy będzie wynik partii Donalda Tuska w eurowyborach. To między innymi dlatego w otoczeniu premiera pojawił się nawet przez chwilę pomysł, by uroczystości zorganizować w Gdańsku, ale... w innym terminie. Oczywiście powyborczym. Wówczas nawet ostre starcie ze związkowcami nie miałoby już przełożenia na liczbę zdobytych mandatów. "Nie traktowaliśmy tego na serio, bo to symboliczna data" - mówi osoba z kręgów decyzyjnych PO.

Obawy Tuska nie były związane jedynie z wyborami. Ludzie z jego otoczenia mówią, że przede wszystkim bał się, że jeśli w Gdańsku dojdzie do rozróby, pokażą to telewizje na całym świecie. "Żeby nie było w CNN obrazka z dwudziestolecia wolnej Polski z palącymi się oponami w tle" - mówi ważny polityk PO. I dodaje: "Teraz ludzie na całym świecie zobaczą obchody w dobrym otoczeniu, a w Gdańsku niech sobie robią, co chcą".