Marek Biernacki z PO, przewodniczący sejmowej komisji śledczej: "Zwrócimy się do wszystkich służb specjalnych żeby sprawdziły, czy mają informacje o Franiewskim. Poprosimy także IPN, żeby jeszcze raz dokładnie sprawdził archiwa."
>>> Szukał katów Olewnika, a był wtyką mafii?
Człowiek podobny do piosenkarza
Posłów i prokuratorów fascynuje biografia Franiewskiego. Człowieka, który wielokrotnie uciekał z więzień i konwojów, nawet Komendy Głównej MO, a mimo to dostawał przepustki, latami się ukrywał. Kiedy w końcu trafiał za kratki, zawsze wychodził na przedterminowe zwolnienia. Żadnego wyroku nie odsiedział do końca.
Nie był typowym, warszawskim karkiem. W ostatnich latach wyglądał jak przeciętny obywatel: łysiejący mężczyzna z brzuszkiem. Kilka lat po porwaniu Olewnika wpadł, bo ekspedientka, która sprzedawała mu komórkę (z której później dzwonili porywacze), rozpoznała go jako przystojnego mężczyznę "podobnego do piosenkarza Andrzeja Zauchy".
Łysiejący pan z brzuszkiem był wyjątkowo zatwardziałym przestępcą. To on zorganizował porwanie, to on wydał polecenie: zabić Olewnika.
Dlaczego z taką łatwością wodził policję za nos? Czy ktoś mu pomagał? Roztaczał nad nim parasol ochronny?
Swoje tajemnice Franiewski zabrał do grobu: w czerwcu 2007 r., jeszcze przed rozpoczęciem procesu porywaczy, powiesił się w areszcie.
>>>Praca doktorska o porwaniu Olewnika
Bandyta wychodzi z komendy
Był złodziejskim wirażką, bandytą z fantazją.
W 1979 r. milicja zatrzymała go i przewiozła do Płocka. Miał tu usłyszeć zarzuty za kradzież dużego fiata. Ale Franiewski wolał nie słuchać: wyskoczył przez okno z drugiego piętra komisariatu. Już na ulicy zabrał rower jakiemuś przechodniowi i na dwóch kólkach ruszył do rodzinnej Warszawy. Po zmroku, kilkadziesiąt (!) kilometrów za Płockiem zatrzymała go milicja, bo... rower nie miał świateł. Franiewski miał za to w kieszeni świeżutki nakaz aresztowania, który uciekając, zwędził z milicyjnego biurka. Powędrował za kraty.
Wpadł głupio, ale przez następne 10 lat udowadniał, że potrafi używać szarych komórek. Czy tylko?
W listopadzie 1983 r. uciekł z zakładu w Czarnem przy pomocy własnoręcznie zrobionej składanej drabiny. W grudniu 1984 r. został złapany i doprowadzony do komendy MO na Woli w Warszawie. Poradził sobie - wydłubał dziurę w ścianie celi i uciekł.
Znowu został złapany latem 1985 r. W sierpniu, prawie dwa miesiące po zatrzymaniu, oficjalnie z powodu nieuwagi funkcjonariuszy, zniknął z komendy MO w pałacu Mostowskich w Warszawie. W jaki sposób? Opowiada osoba znająca akta spraw porwania Olewnika: "To brzmi jak science fiction, ale odbyło się prosto. Przy okazji korzystania z toalety. Jeden z milicjantów wprowadził Franiewskiego do kibla. Został przy drzwiach. Wtedy do toalety wszedł inny milicjant, bez munduru. I to on wyprowadził bandytę z komendy bocznym wyjściem."
IPN: Franiewskiego u nas nie ma
Franiewski po dziwnej ucieczce z komendy głównej MO zajął się kradzieżami aut dyplomatów i wysokich urzędników. Ukradł poloneza Kancelarii Sejmu PRL, auto prominenta ze Stronnictwa Demokratycznego, samochód ministra środowiska PRL. Wśród aut było też jedno wyjątkowe: samochód Franciszka Szlachcica, generała brygady MO, działacza PZPR, byłego wiceministra spraw wewnętrznych. Szarej eminencji bezpieki.
>>> "Przyjaciel" Olewnika zostaje w areszcie
Czy bez ochrony mógł w ten sposób igrać z milicją i bezpieką? Ryszard Terlecki, historyk IPN: "To mogło się odbywać za przyzwoleniem służb. Wielu gangsterów działało dla SB, po prostu zarabiali pieniądze dla bezpieki. Ale nie w PRL, raczej na Zachodzie. Kradli złoto, auta, futra, kosztowności i przerzucali je za żelazną kurtynę. Fantami dzielili się z mocodawcami."
Ale Terlecki podkreśla: w archiwach zostało niewiele dokumentów potwierdzających ten proceder: – To były najwrażliwsze dane, większość zniszczono w 1989 r.
O Franiewskim milczą archiwa IPN. "Prawdopodobnie z IPN zniknęły też jego akta paszportowe, choć były" - mówi nam jeden z prokuratorów badających sprawę porwania Olewnika. "Wiemy, że wyjeżdżał na Zachód."
Ale Andrzej Arseniuk, rzecznik IPN, nie potwierdza wersji o zaginięciu akt.
Prokuratura sprawdza notes Franiewskiego
W 1989 r. Franiewski dostał pierwszy poważny wyrok - siedem lat więzienia.
Za murem miał wysoką rangę. Nikogo się nie bał. Chwalił się kumplom: na jego skinienie pod więzienie w Płocku podjedzie kilkadziesiąt samochodów z bandytami. Czy rzeczywiście mógł wezwać "chłopców z miasta"? Do najazdu rzeczywiście doszło. Pod koniec lat 90. pod areszt śledczy w Płocku, w którym siedział Franiewski, podjechali bandyci w kilkadziesiąt samochodów. Policja nie przeszkadzała im w pokazie siły.
Czy mógł działać swobodnie, bo nie bał się policji? Krzysztofa Olewnika przetrzymywał przez pewien czas na własnej działce. Nie bał się przechowywać w domu fantów pochodzących z przestępstw.
W aktach sprawy, w zeznaniach świadków, pojawia się informacja, że Franiewski blisko współpracował z "policjantem Andrzejem". Według jednych informacji miał być to funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego (CBŚ w pewnym momencie przejęło prowadzenie sprawy). Według innych "policjant Andrzej" miał pracować w komendzie w Płocku.
"Policjant Andrzej" miał przez kontakty z celnikami wystawiać grupie Franiewskiego tiry, które następnie porywali bandyci. Być może kluczem do zagadki tej postaci (i do kilku innych w tej sprawie) jest notatnik, który znaleziono w czasie rewizji w domu Franiewskiego. Jest w nim co najmniej kilka numerów telefonów policjantów.
Prokuratura przyznaje, że od kilku miesięcy bada notatki Franiewskiego.