Mikołaj Wójcik: Jaki był wasz cel w tej kampanii?
Tomasz Dudziński: Mieliśmy dwa cele. Po pierwsze, by Polska miała dobrą reprezentację w Parlamencie Europejskim. By naszych europosłów było jak najwięcej i byli jak najlepsi. Po drugie, staraliśmy się, by społeczeństwo pokazało rządowi żółtą kartkę. Nie wiem, jakie będą wyniki, bo rozmawiamy jeszcze w czasie głosowania. Być może PO uzyska takie poparcie, jakie miała w sondażach. Ale wydaje mi się, że Donald Tusk coś zrozumiał. Potwierdza to fakt, że oficjalnie zagroził ministrowi infrastruktury dymisją, jeśli nie zmieni się sytuacja w budowie autostrad.
Ale żółta kartka miałaby sens, gdyby rząd dostał ją od społeczeństwa.
Dwa lata rządu to dobry moment na weryfikację Rady Ministrów. Za postawę w walce z kryzysem czy rozwój infrastruktury należy się rządowi poważne ostrzeżenie od wyborców. Ale Polacy jeszcze nie odczuwają skutków kryzysu, więc może dlatego nie przełoży się to na wynik wyborów. Ale czasami jest tak jak w meczach piłkarskich. Żeby dostać czerwoną kartkę i zostać wyrzuconym z boiska, wcale nie trzeba wcześniej dostać żółtej.
Czerwona należy się albo za wybitnie niesportowe zachowanie, albo wyjątkowo brutalny faul. Czy w tej kampanii takie były?
Nasza kampania była bardzo lightowa. Nie było żadnych zagrań poniżej pasa. Ale reklamówki wyborcze PO ze świńskimi zadami to sprowadzanie polityki do bardzo niskiego poziomu. Na przyszłość będzie to obniżało frekwencję.
Ale zadawaliście ciosy. Który pana zdaniem najbardziej zabolał Platformę?
Najbardziej zabolało ich przypominanie obietnic wyborczych Donalda Tuska. A przecież nie mówiliśmy o wszystkich. Nie wspominaliśmy o ewolucji w poglądach Platformy na podatki. W 2005 roku domagali się podatku liniowego 3 razy 15 proc. Dwa lata temu zapowiadali gruntowną obniżkę podatków. A teraz okazuje się, że może dojść do likwidacji obniżki składki rentowej i podwyższenia stawek podatku VAT.
Tyle że to wszystko rząd tłumaczy kryzysem. Czy według pana to, że kampania wyborcza toczyła się w warunkach debaty o kryzysie, pomagało wam, czy przeciwnie?
Kryzys nie odegrał chyba tutaj najważniejszej roli. Tak jak mówię, widać go w słupkach i w finansach państwa. Rząd konsekwentnie twierdzi, że wszystko jest w porządku. Polacy mogą się czuć zdezorientowani. Jestem pewien, że odwleczenie w czasie nowelizacji budżetu ze względu na wybory będzie brzemienne w skutkach. Oznacza olbrzymie kłopoty ze spięciem i tego budżetu, i kolejnego na 2010 rok. To będą tematy kolejnych kampanii wyborczych.