"Obawiamy się odpływu najlepszych specjalistów" - przyznaje rzecznik resortu Piotr Paszkowski.

>>>Dyplomacja zależy od huumoru prezydenta

Reklama

Co mówią liczby? W Brukseli sekretarka zarabia około 3 tys. euro (13,5 tys. zł), mniej więcej tyle, ile dostaje polski minister spraw zagranicznych. A unijny ambasador może liczyć na kilkanaście tysięcy euro miesięcznie. To kwota, która trafia na konto dyrektora departamentu w Polsce, tyle że w złotych.

>>>Pokazaliśmy, że Polska to śmieszny kraj

W ostatnim roku uposażenia w MSZ dodatkowo gwałtownie się pogorszyły. Wszystko z powodu osłabienia złotego o jedną trzecia wobec euro. Resort Radosława Sikorskiego otrzymuje bowiem dotację budżetową w złotych, ale dwie trzecie wydatków reguluje w walutach obcych. W konsekwencji minister musiał ograniczyć o prawie jedną czwartą wydatki w placówkach.

Stąd dla wielu polskich dyplomatów praca w nowej, europejskiej służbie zagranicznej wydaje się najlepszym wyjściem.

"Chcemy, aby w połowie personel unijnej dyplomacji rekrutował się z urzędników ministerstw w państwach członkowskich. Na początek będzie to kilkudziesięciu dyplomatów z naszego kraju" - mówi nam minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz.

Reklama

Na korytarz MSZ plany wyjazdu do Brukseli snuje co drugi pracownik. Ale nikt nie będzie mógł sam zgłaszać swojej kandydatury. Została już bowiem powołana specjalna komisja, która wyznaczy, kogo desygnować z Polski na dane stanowisko. To będzie zresztą tylko pierwsza przeszkoda. Javier Solana, odchodzący wysoki przedstawiciel ds. zagranicznych, zapowiedział w tym tygodniu powołanie także w Brukseli komisji, która będzie przesłuchiwała kandydatów nadesłanych z Polski i innych krajów UE.

Praca w unijnej służbie zagranicznej ma też inny poza finansowym atut.

"Stopniowo będzie ona przejmowała główny ciężar określania polityki międzynarodowej Europy wobec wielu obcych państw. Narodowe MSZ-y mogą w takich przypadkach zejść nieco na drugi plan" - przewiduje Dowgielewicz.