Za przygotowanie raportu w tej sprawie odpowiedzialny jest minister Michał Boni. Analizy zostały zlecone już kilka tygodni temu. Prace nad nimi trwają. Pierwsze wyniki, którymi rząd już dysponuje, to pilnie strzeżona tajemnica. "Raport będzie gotowy w drugiej połowie sierpnia" - twierdzi jeden z urzędników resortu finansów.

Reklama

>>>Polacy odwracają się od rządu Tuska

Wiadomo tylko, że rząd chce się dowiedzieć, jakie skutki ekonomiczno-społeczne przyniosłoby podniesienie podatków. "Każdy z wariantów badany jest oddzielnie. Sprawdzamy wszystko - mówi nam osoba z kręgów rządowych. Inny polityk PO dodaje - "Sytuacja jest niepewna. Trzeba badać i symulować różne możliwości".

Z różnych doniesień medialnych wynika, że rząd rozważał m.in.: wprowadzenie trzeciej, najwyższej stawki podatku PIT 40 proc. przy jednoczesnym obniżeniu progu dochodów obłożonych tym podatkiem, podniesienie składki rentowej, zwiększenie podatku VAT z 22 do 23 proc. oraz akcyzy. Które z tych posunięć dałoby wymierne skutki ekonomiczne?

"Mniej niebezpieczne dla gospodarki byłoby oczywiście grzebanie przy podatkach pośrednich, takich jak akcyza czy VAT, a najgorsze - ruszanie podatków bezpośrednich, czyli PIT i składki rentowej, bo to obniżyłoby konkurencyjność polskiej gospodarki" - mówi nam Ryszard Petru z BRE Banku. "Jeśli trzeba coś podnosić, to VAT. Wpływy z tego podatku to 40 proc. dochodów budżetu. Choć skutek będzie jeden: drożej" - nie ma wątpliwości Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.

Zdaniem Petru podwyżki powinny być krótkoterminowe. "Z tego punktu widzenia VAT i akcyza byłyby najlepsze, bo je najłatwiej zmienić i można to robić także w trakcie roku" - dodaje Petru. Z kolei z punktu widzenia dochodów budżetowych zdaniem ekonomisty "największym jednorazowym strzałem" byłaby podwyżka składki.

czytaj dalej

Reklama



Obaj ekonomiści są jednak zgodni, że podnoszenie podatków bezpośrednich wywołałoby najgorsze skutki społeczne. "Skończyłoby się spadkiem inwestycji i wzrostem bezrobocia" - uważa Petru. "Negatywnie wpłynęłoby na zaufanie podatnika do państwa" - dodaje Borowski.

Zdają sobie z tego sprawę politycy PO. Wiedzą, że każdy wzrost podatków może im poważnie zaszkodzić w sondażach. Zwłaszcza że za kilka miesięcy pełną parą ruszy kampania prezydencka. "To oznaczałoby bardzo negatywne skutki dla PO, która utrwaliła się przecież w świadomości wyborców jako partia, która chce zmniejszać podatki. Np. powrót do trzeciej grupy podatkowej dla najbogatszych miałby nie tylko bezpośrednie znaczenie, ale przede wszystkim właśnie symboliczne" - mówi socjolog prof. Ireneusz Krzemiński. "Jeśli Boni się tym zajmuje, to podejrzewam, że ma też stosy badań PR-owych, które mówią, co najmniej zaszkodzi obrazowi partii Tuska" - dodaje.

Oficjalnie politycy PO zapewniają, że podniesienie podatków to ostateczność. Dlatego ostatnio Tusk wybrał się do prezydenta z propozycją, by braki w budżecie łatać pieniędzmi z NBP i prywatyzacji. Postawił sprawę jasno: jeśli prezydent się na to nie zgodzi, to rząd obciąży go odpowiedzialnością za podniesienie podatków. Nieoficjalnie politycy PO przyznają jednak, że są pod ścianą. "Prezydent powiedział Tuskowi , że o jego podpisie pod jakąkolwiek podwyżką nie ma mowy" - mówi polityk PO. Dlatego Platforma szuka jeszcze innych sposobów. Jakich? "Liczymy, że z tych analiz coś jeszcze wyjdzie" - mówi nasz rozmówca.