W dużym uproszczeniu prywatyzacja to sprzedaż lub przekazanie państwowego mienia prywatnemu właścicielowi. Bardzo często do tego terminu dodawany był przymiotnik "złodziejska". I takie zestawienie formułowane w Sejmie pod adresem kolejnych ministrów znaczyło jedno - wyprzedaż za bezcen majątku narodowego. Celowali w tym znani populiści, jak Andrzej Lepper czy Bogdan Pęk.

Reklama

>>>Aaaa.. strategiczne spółki sprzedam

Dlaczego projekt ustawy rezygnuje z posługiwania się terminem "prywatyzacja"? Jego autorzy tłumaczą, że utrzymywanie tego trybu sprzedaży państwowych spółek byłoby niecelowe. Czy to znaczy, że nie będzie już prywatyzacji? Oczywiście, że będzie. Ale już dzisiaj Ministerstwo Skarbu unika używania tego terminu.

>>>Rząd chce sprzedać prawie wszystko

Czy zmieni się tylko nazewnictwo? Ustawa zakłada, że prywatyzacja, jaką znamy od lat, faktycznie odejdzie do lamusa. Zdaniem ekspertów z Rady Legislacyjnej przy prezesie Rady Ministrów projekt kończy etap prywatyzacji rozumianej jako poszukiwanie inwestora i prowadzenie żmudnych, najczęściej tajnych negocjacji. Teraz ma być prościej, szybciej, bardziej przejrzyście, ale i bardziej opłacalnie dla budżetu państwa.

Dobrym tego przykładem były kłopoty europosła PO Janusza Lewandowskiego. W marcu tego roku został on oczyszczony z zarzutu narażenia państwa na szkodę przy prywatyzacji KrakChemii i Techmy. Prokuratura twierdziła, że odrzucił korzystniejszą cenowo ofertę, choć ta, którą wybrał, okazała się opłacalna dla tych firm. Według nowej ustawy nie mógłby tego zrobić. Bo teraz głównym kryterium ma być cena, a sprzedaż akcji państwowych spółek ma się odbywać na jawnych aukcjach.

Tak jak na Allegro czy eBayu wygrywa tutaj ten, kto da więcej. Korzystać ma na tym także Skarb Państwa, bo przy takiej procedurze szczególnie atrakcyjne pakiety mogą uzyskiwać cenę wyższą od rynkowej. "Jeśli będą aukcje, to będzie przejrzyście. Ale najlepszą cenę uzyskuje się albo na giełdzie, albo pozyskując inwestora strategicznego" - twierdzi jednak Janusz Lewandowski.

Reklama

Projekt autorstwa Ministerstwa Skarbu zakłada pełną jawność zbywania akcji Skarbu Państwa od momentu wszczęcia postępowania do jego zakończenia. Informacje mają być zamieszczane na stronie internetowej. Skąd ten pomysł? To unijny wymóg, którego nigdy dotąd w Polsce nie udało się zrealizować. "I nie wierzę, że i teraz taki przepis będzie egzekwowany" - uważa minister skarbu w rządzie PiS Wojciech Jasiński, który w kręgach gospodarczych nazywany jest „tym, który wstrzymał prywatyzację”.

Według Lewandowskiego zakładana w projekcie jawność "to próba bycia świętszym od papieża". "Ale niepotrzebnie, bo klimat wokół prywatyzacji w Polsce teraz znacznie się poprawił" - twierdzi Lewandowski.

Rzeczywiście, coraz rzadziej w Polsce słowo "prywatyzacja" opatrzone jest przydomkiem "złodziejska". Ale przez lata zwolennicy utrzymywania państwowej własności zarzucali kolejnym ministrom wyprzedawanie za bezcen sreber rodowych, uwłaszczanie się kolesi i dawnej nomenklatury. Nierzadko były to słuszne zarzuty, jak w przypadku sprzedaży Domów Towarowych "Centrum" w 1998 r.

Wtedy minister Emil Wąsacz nie doliczył do żądanej ceny gruntów, na których znajdują się nieruchomości. NIK uznała cenę transakcji za "rażąco zaniżoną". Wiele wątpliwości budziła również, do dziś niezamknięta, sprawa prywatyzacji PZU SA.