Poniedziałkowe spotkanie w Pałacu Prezydenckim na temat ratyfikacji traktatu lizbońskiego zwołano w nagłym trybie. Szefowie klubów parlamentarnych dowiedzieli sie o nim z nieco ponadgodzinnym wyprzedzeniem. "Prezydent był odprężony i pewny siebie. Widać było, że decyzję podjął już wcześniej, a nas jedynie o tym infomuje" - opowiada jeden z uczestników spotkania.

Reklama

O godz. 19 w pałacu na parlamentarzystów czekał Lech Kaczyński w towarzystwie szefowej kancelarii Anny Fotygi, która nie miała jednak okazji, by zabrać głos.

Głównym bohaterem był Lech Kaczyński, który zaskoczył swoich gości zapowiedzią zgłoszenia własnego projektu ustawy ratyfikacyjnej. By uzasadnić swoje zdanie, opowiadał o przebiegu negocjacji traktatowych i naciskach ze strony dużych państw unijnych. "Sarkozy i Merkel podskoczyli na szczycie do sufitu, kiedy usłyszeli o naszych wątpliwościach. Traktat nie jest zadowalający i tym bardziej trzeba zabezpieczyć nasze interesy" - przekonywał prezydent, broniąc własnego projektu ustawy.

Szefowie klubów nie kryli wątpliwości. Zbigniew Chlebowski z PO mówił, że Platforma dopuszcza jedynie uchwałę z zastrzeżeniami PiS i jest to granica kompromisu. Szef klubu PSL Stanisław Żelichowski pytał, co się zmieniło od negocjacji traktatowych, że prezydent widzi potrzebę dodatkowych zabezpieczeń. Natomiast Wojciech Olejniczak dopytywał Lecha Kaczyńskiego, przed kim chce się zabezpieczać.

Reklama

Prezydent odpowiedział na to, powtarzając dwukrotnie: jeśli ustawa ratyfikacyjna nie spełni jego wymagań, to jej nie podpisze. "Prezydent ma mandat demokratyczny i nie można go pomijać w procesie ratyfikacji" - przestrzegał. Przy okazji skrytykował szefa klubu PiS Przemysława Gosiewskiego za to, że nie stawił się na spotkanie u marszałka Sejmu poświęcone kompromisowi w sprawie ustawy. Gosiewski przyjął te uwagi w milczeniu.

Co chce osiągnąć prezydent? Zdaniem politologa dr. Marka Migalskiego Lech Kaczyński gra na czas, by umożliwić znalezienie porozumienia w sprawie ustawy i załatwienie ratyfikacji przez parlament. "PiS nie chce referendum i szuka wyjścia, które pozwoli mu wyjść z twarzą z tej sytuacji, a strategia prezydenta może to ułatwić" - uważa politolog.

Strategia ta już przynosi rezultaty, bo nawet ci posłowie PiS, którzy rozważali wyłamanie się z dyscypliny i głosowanie za traktatem, zrozumieli, że może się to okazać daremnym gestem. Nawet jeśli parlament ustawę przyjmie, prezydent może traktatu nie ratyfikować. Z tego argumentu skwapliwie skorzystał prezes PiS i wczoraj rano odbył rozmowy z szóstką swoich posłów podejrzewanych o chęć złamania dyscypliny.