Tak samo niepewna jest jawność procesu lustracyjnego Gilowskiej, który ma ruszyć 2 sierpnia. Sąd lustracyjny wystąpił co prawda o zdjęcie klauzuli tajności z akt sprawy, ale prawo może okazać się bezlitosne. Przepisy mówią, że zeznania osób zwolnionych z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej - np. byłych esbeków - muszą się odbywać za zamkniętymi drzwiami. Jawności - zarówno teczki, jak i procesu - chce także sama Gilowska. "Moja głowa nie jest tajna" - zapewniła dziennikarzy przed wejściem do sądu.
Dokumenty, które ogląda była minister finansów, były dla Rzecznika Interesu Publicznego podstawą do uznania jej za kłamcę lustracyjnego. Gilowska całą sprawę uważa jednak za zwykłą prowokację. Zapewnia, że nie była "Beatą” i twierdzi, że jest szantażowana przez lustratorów. Jest jednak ciekawa, co jest w teczce na jej temat. "Kieruje mną naukowa chęć poznania" - powiedziała Gilowska przed wejściem do sądu. "W tych aktach jest albo to, co ta 'Beata' lub ten 'Beata' mówił, lub jakieś banały. Chcę je poznać" - przyznała.
Jaka jest prawda? Przedwczoraj DZIENNIK ujawnił treść prywatnej rozmowy Janusza Palikota, lubelskiego lidera Platformy Obywatelskiej, ze stycznia tego roku. Wyszło na jaw, że Palikot już w styczniu wiedział o szykowanej akcji lustracyjnej przeciwko Gilowskiej. Znał nawet jej rzekomy pseudonim.
Dziś dzień prawdy dla Zyty Gilowskiej. W Sądzie Lustracyjnym była wicepremier czyta właśnie, co jest w teczce tajnej współpracownicy SB o pseudonimie Beata. Gilowska przed wejściem do sądu po raz kolejny zapewniła, że z "Beatą" nie ma nic wspólnego. Polacy na ujawnienie prawdy o Gilowskiej poczekają dłużej - wciąż nie wiadomo, czy dostęp do dokumentów dostaną dziennikarze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama