Rano Dąbrowski tłumaczył się dziennikarzom. I okazało się, że chociaż jest prawnikiem, to myślał, że gdy zbierze 21 punktów karnych za wykroczenia drogowe, to jego prawo jazdy po roku automatycznie odzyska ważność. W ten sposób odpierał zarzuty "Wprost". Tygodnik napisał, że wojewoda złożył wniosek o wydanie wtórnika dokumentów, gdy stracił prawo jazdy za przekroczenie limitu punktów karnych.

"Kim pan jest z wykształcenia?" - pytali dziennikarze. "Prawnikiem" - odpowiadał wojewoda. "I naprawdę myślał pan, że 21 punktów karnych kasuje się po roku?" - naciskali. "Żyłem w takiej świadomości" - zarzekał się Dąbrowski. I dodał, że tak go zapewniali policjanci.

"Od 1996 do 2004 roku żyłem w świadomości, że prawo jazdy posiadam. Byłem w tym okresie wielokrotnie kontrolowany przez policję. Nigdy nie kwestionowano moich uprawnień" - wyjaśniał wojewoda. Ale nie zaprzeczał, że w 1996 roku zebrał 21 punktów karnych.

Jak twierdzi, o tym, że prawo jazdy straciło wówczas automatycznie ważność - czyli, że przez osiem lat jeździł autem bezprawnie - dowiedział się dopiero w 2004 roku, gdy wystąpił w urzędzie o wydanie wtórnika dokumentu, bo poprzedni zgubił. Nie przyznał się wtedy, że przekroczył już limit punktów karnych i nie ma uprawnień do kierowania samochodem - twierdzi "Wprost". I to - zdaniem tygodnika - dowód, że wojewoda chciał wyłudzić prawo jazdy.

Wojewoda zaprzeczył także, że był skazany za jazdę po pijanemu rowerem. "Jestem karany, ale nie skazany" - ostro odpowiadał dziennikarzom. Dąbrowski zapowiedział, że poda do sądu każdego, który nazwie go przestępcą. Ogłosił, że publikacje o jego kłopotach z prawem są "elementem walki politycznej".

Przyciskany przez dziennikarzy przyznał jednak, że jechał rowerem po pijanemu i złapała go wtedy policja. "Nie zagrażałem nikomu, tylko sobie" - bronił się.