"To nie była żadna wycieczka" - zarzeka się Socha w rozmowie z "Faktem". "Od godz. 9 do godz. 21, prócz krótkiej przerwy na obiad, czas spędzaliśmy na wykładach. O zwiedzaniu nie było mowy. Dolomity oglądaliśmy tylko przez szybę. A wieczorem? Do hotelu i spanko" - opowiada wiceminister.
Ale "Fakt" podejrzał, jak wyglądało szkolenie. Wiceminister w czasie szkolenia chodził na obiad, potem pędził do hotelu, przebierał się i w miasto. Spacerował, zwiedzał, podziwiał majaczące w oddali ośnieżone szczyty Dolomitów, smakował miejscowych specjałów, a zwłaszcza trunków. Kto płacił za tydzień przyjemności pana ministra?
"Koszty wyjazdu niemal w całości zostały opłacone z pieniędzy unijnych. Mój wyjazd kosztował polskiego podatnika tylko 56 euro, czyli ok. 220 zł, bo taką dietę, z której miałem opłacać posiłki, dostałem z ministerstwa. Ale te pieniądze nawet na jedzenie nie wystarczyły, musiałem do obiadów i kolacji dołożyć 150 euro z własnej kieszeni" - żali się Socha.
Widać wiceminister nie wie, że pieniądze unijne należą także do nas i mogłyby zostać wydane na inny cel niż podróże dla urzędników - komentuje "Fakt". Gazeta obliczyła, że wycieczka wiceministra i 19-osobowej delegacji mogła kosztować nawet 100 tys. zł.
Wiceminister to ma życie: wyjazdy, szkolenia, konferencje. Ale wiceminister pracy Bogdan Socha wie, jak łączyć przyjemne z pożytecznym. Gdy z rzeszą urzędników wybrał się na szkolenie do włoskiego Trento, spędzał czas na zakupach i zwiedzaniu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama