Tomasz Szymborski, Sławomir Cichy: Kiedy dowiedział się pan, że ktoś został ranny w domu Barbary Blidy?
Wojciech Miciński: Zawiadomienie z ulicy Oświęcimskiej o postrzale kobiety w klatkę piersiową odebraliśmy kilka minut po szóstej. Może była 6.15. Nie jestem teraz w stanie powiedzieć dokładnie. Ale to jest do sprawdzenia, bo odebrały je dyspozytorki Centrum Powiadamiania Ratunkowego, a nagranie zostało zarejestrowane przez komputer.

Czy pan wiedział, że chodzi o panią Barbarę Blidę?
Znałem ten adres. Zna go każdy w Michałkowicach. Wiedziałem, że doszło do wypadku w domu pani poseł, ale nie wiedziałem, że chodzi o nią.

Ile zajął dojazd, bo podawane są różne wersje.
Po tym telefonicznym wezwaniu natychmiast wyjechaliśmy na miejsce. Zajęło nam to nie więcej niż 3 minuty. Nawet nie czekałem na zlecenie wyjazdu, dopiero potem zgodnie z procedurami drukował je komputer.

Można w ciągu trzech minut nie tylko zapakować się ze sprzętem do karetki reanimacyjnej, ale jeszcze dojechać na miejsce? To nie jest następna ulica.
My tutaj nie rozkładamy łóżek na nocnych dyżurach. Można sprawdzić. Proszę pamiętać, że jechaliśmy na sygnale i nie interesowały nas kolory świateł na skrzyżowaniach.

Co pan zastał na miejscu?
Cywilów. Nie miałem pojęcia, że to ABW. Jeden z mężczyzn wskazał nam, gdzie mamy wjechać. Jego kolega pokazywał nam drogę do łazienki. Tam na podłodze leżała nieprzytomna kobieta. Obok niej jakieś osoby udzielały jej pierwszej pomocy.

Czy ta pomoc była udzielana w sposób fachowy?
Jestem instruktorem ratownictwa medycznego i potrafię określić, czy ktoś się zna na rzeczy. Tu mieliśmy do czynienia z pełnym profesjonalizmem.

Pojawiła się informacja o panice, wręcz histerii funkcjonariuszki, która towarzyszyła Barbarze Blidzie w łazience, kiedy doszło do strzału.
Kiedy przyjechaliśmy, nie było żadnej paniki. Metodyczne, zgodnie z kanonami udzielanie pomocy, działali ludzie pochyleni nad ranną kobietą. Teraz wiem, że to byli agenci ABW. Moim zdaniem zrobili wszystko, co w tych warunkach dało się zrobić.

Jaką ranę zobaczył pan na piersi byłej posłanki. To rzeczywiście był postrzał?
Mogę jedynie stwierdzić, że była to rana klatki piersiowej. Nie stwierdziłem innych obrażeń. Nie jestem w stanie określić, jakiego pochodzenia była rana.

W ile osób reanimowaliście ranną?
To był zespół siedmiu osób. Czyli załogi dwóch karetek, bo po mniej więcej dwunastu minutach po nas dojechał drugi zespół.

Czyli dokładnie ilu lekarzy brało udział w ratowaniu byłej posłanki?
Dwóch.

Nie chce pan powiedzieć, jaki charakter miała rana, którą pan zobaczył? Czy rzeczywiście była to rana postrzałowa. Może nigdy nie widział pan takiej rany?
Powtarzam. Ratowaliśmy ciężko ranną kobietę. Z raną na piersi. Wcześniej miałem do czynienia z obrażeniami spowodowanymi przez broń palną, ale były to rany powierzchowne. Jednak jesteśmy szkoleni w odpowiednim postępowaniu w takich przypadkach, jaki wydarzył się w środę.

Jak długo trwała reanimacja?
Długo. Po ponad godzinie okazało się, że dalsze działania już są bezcelowe. Zgon stwierdziliśmy wspólnie z drugim lekarzem. Dokładnego czasu nie jestem jednak w stanie podać.

Jakie Barbara Blida miała szansę na ratunek z raną, którą sobie zadała?
Zastosowaliśmy wszystkie dostępne procedury reanimacyjne na miejscu. Wykorzystaliśmy najnowocześniejszy sprzęt dostępny w Polsce. Swoją wiedzę i umiejętności. To może brzmi jak reklamówka serialu amerykańskiego o lekarzach, ale tak dokładnie było.

Dlaczego nie zabraliście od razu ciała do prosektorium czy zakładu medycyny sądowej?
Takie są procedury. Kiedy dochodzi do nagłej śmierci, o tym, co stanie się z ciałem, decyduje prokurator. Ponieważ nie mieliśmy już nic do roboty, przed ósmą przyjęliśmy kolejne zgłoszenie.

Wojciech Miciński jest lekarzem siemianowickiego pogotowia, który przez prawie godzinę reanimował Barbarę Blidę.









































Reklama