Kłopotów Rządowego Centrum Bezpieczeństwa ciąg dalszy. Dymisja szefa tej placówki nie została wycofana, ale premier jej nie przyjął. Bezskutecznie poszukuje następcy Marcina Samsonowicza-Górskiego.

Reklama

Beata Skorek z Centrum Informacyjnego Rządu potwierdza, że szef RCB złożył rezygnację 21 czerwca i jej nie wycofał. Według naszych nieoficjalnych informacji premier nie zamierza jej jednak przyjmować, póki nie znajdzie następcy. A tego bezskutecznie szukają urzędnicy kancelarii premiera. – Z niewolnika nie ma pracownika, ale w kraju jest niewielu prawdziwych specjalistów zajmujących się sytuacjami kryzysowymi, w dodatku tak różnymi jak powodzie czy zamachy terrorystyczne – tłumaczy jeden z naszych rozmówców.

Kłopoty RCB rozpoczęły się z końcem 2009 roku. Wówczas premier odwołał Przemysława Gułę, szanowanego przez podwładnych. W proteście przeciw tej decyzji wymówienia złożył m.in. niemal cały zespół analiz, kluczowy dla RCB. Samsonowiczowi-Górskiego nie udało się zahamować kryzysu. Według plotek krążących w MSWiA, gdzie fizycznie znajdują się biura RCB, przyczyną jego rezygnacji był konflikt z ministrem Jerzym Millerem. Samsonowicz-Górski oficjalnie motywuje ją „przyczynami osobistymi”.

RCB podlega samemu premierowi. Spełnia kluczowe funkcje w systemie bezpieczeństwa: tu powinny być analizowane informacje mające znaczenie dla bezpieczeństwa państwa spływające z wszystkich możliwych źródeł. Jak ujawnił „DGP”, RCB i MSWiA zlekceważyły ostrzeżenia synoptyków przed majową powodzią. Od pierwszych alarmujących prognoz do rozpoczęcia działań przez administrację państwową minęły aż 72 godziny.

– Poprosiłem, aby premier wyjaśnił, co się dzieje w tej niezwykle ważnej komórce, bo widać, że rząd ma problemy ze sferą naszego bezpieczeństwa – zapowiada wiceszef sejmowej komisji spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński z PiS.