O sile prezydenta będzie świadczyła siła jego kancelarii, dlatego pod znakiem zapytania stoją zapowiedzi szefa kancelarii Jacka Michałowskiego. Zapowiada on redukcję 80 pracowników kancelarii, ale na razie nie znamy projektu jej budżetu na przyszły rok. Dopiero praktyka pokaże, czy nowa ekipa w Pałacu Prezydenckim ma faktyczną wolę zmian, czy redukcje to sposób na zwolnienie osób przyjętych w czasach Lecha Kaczyńskiego, by potem zatrudnić swoich ludzi.

Reklama

Dotychczasowa praktyka przemawia za tym drugim rozwiązaniem, bo od początku prezydentury w III RP zatrudnienie w kancelarii systematycznie rośnie. Paradoksalnie najniższe było za Lecha Wałęsy, którego kompetencje były największe. W kancelarii pracowało wówczas 159 osób. Aleksander Kwaśniewski zatrudniał już 250 pracowników, by za prezydentury Lecha Kaczyńskiego osiągnąć ponad 340 osób. Do tego trzeba doliczyć jeszcze 90 osób zatrudnionych w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Główne kompetencje prezydenta dotyczą polityki obronnej, zagranicznej. W polityce wewnętrznej decyduje o losie ustaw, nominuje sędziów i generałów, przyznaje ordery i posiada prawo łaski. Dlatego odchudzenie kancelarii o kilkudziesięciu pracowników nie powinno odbić się na skuteczności jej działań.

Ważne, kto stoi obok

Ale pozycje głowy państwa budują też doradcy - znane nazwiska u boku głowy państwa robią dobre wrażenie. Lech Kaczyński miał ich piętnastu, z czego 10 na etatach. Na razie Komorowski zaczął kompletować swoją ekipę. Ale nie chodzi tylko o prestiż, bo prezydent z powodu decyzji w sprawie poszczególnych ustaw musi konsultować się ze specjalistami z różnych dziedzin. - Nie może zdać się na pięciu ministrów, musi mieć ludzi, do których może sięgać w każdej chwili - mówi "DGP" Michał Kleiber, były doradca Lecha Kaczyńskiego. Tyle że zdaniem Kleibera powinni to być doradcy społeczni. Oni mniej kosztują kancelarię a swoich opiniach są bardziej niezależni.



Ruszyła karuzela

O tym, czy kancelaria nowego prezydenta będzie składał się z ekspertów czy politycznych przyjaciół przekonamy się w ciągu kilku tygodni. Pierwsze posunięcia kadrowe Komorowskiego świadczą o tym, że dąży on do politycznej emancypacji. Głowa państwa nie sięga po zawodowych polityków z własnej partii, choć jeszcze kilka tygodni temu sugerowano, że w kancelarii znajdą się osoby z otoczenia Donalda Tuska.

Reklama

Na wysokich stanowiskach zostali ludzie mianowani już wcześniej: szef kancelarii Jacek Michałowski i szef BBN Stanisław Koziej. Kolejnym prezydenckim ministrem został najbliższy współpracownik z Sejmu Jaromir Sokołowski. Teraz słychać o gestach pod adresem lewicy - prof Tomasz Nałęcz, który w kampanii wyborczej poparł obecnego prezydenta ma zostać jego doradcą ds. polityki historycznej. - Rozmowa się odbyła, ale na razie nic więcej na ten temat nie powiem - mówi nam Nałęcz. Od osób związanych z Komorowskim słychać, że obecny prezydent będzie sięgał po ludzi, z którymi współpracował 20 lat temu w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. - Zaplecze Komorowskiego to dawna Unia Demokratyczna - mówi jedna z osób związanych z obecnym prezydentem.

Sytuacja Komorowskiego jest zupełnie inna niż jego dwóch poprzedników. Aleksander Kwaśniewski był niekwestionowanym liderem lewicy, z pozycja Lecha Kaczyńskiego w PiS-ie była niepodważalna. - To sygnał budowania ponadpartyjnej roli głowy państwa i sygnał niezależności Komorowskiego od PO - mówi poseł Platformy Jarosław Gowin.



Ale to emancypacja od lidera PO Donalda Tuska, a nie d samej Platformy. O czym mają świadczyć , bliskie związki z marszałkiem sejmu Grzegorzem Schetyną. To właśnie z nim Komorowski pojechał na Dolny Śląsk, do Bogatyni i Zgorzelca, gdy tereny nawiedziła powódź. Na razie to działania , które mają uniezależnić Komorowskiego od zaplecza w PO, ale w przyszłości może dojść do skupienia przy Komorowskim środowiska politycznego.

Realizacja takiego scenariusza zależy od kontaktów z rządem. Tu dwa punkty sporne zapowiadają się w sprawach w konstytucyjne kompetencje Komorowskiego są największe. To obronność i sprawy zagraniczne. Na linii BBN - MON było już kilka spięć, a szefem MSZ jest kontrkandydat Komorowskiego w prawyborach PO. - Z innymi ministrami stosunki są dobre z Jerzym Millerem zna się i lubi, a Jacek Rostowski silnie go wspierał w kampanii - mówi osoba znająca Komorowskiego.