"Że nikt z odpowiedzialnych za bezpieczeństwo prezydenta i państwa nie tylko nie palnie sobie w łeb, jak by to uczynił oficer pokroju tych, którzy spoczywają w Katyniu, ale nawet nikomu nie przyjdzie do głowy by, choćby dla zachowania pozorów, podać się do dymisji?"- pisze w "Rzeczpospolitej" Zdzisław Krasnodębski.

Reklama

Jego zdaniem w Polsce w 2011 roku niewiele się zmieni. "To, co zaczęło się Palikotem i "postpolityką" rządzących, skończyło się całkowitą postkolonialną inercją polityczną Polaków, ich abdykacją jako suwerena Rzeczypospolitej. Lenistwo Donalda Tuska i jego umiejętność zagadywania rzeczywistości uruchomiły lenistwo zbiorowe i potok słów, które potrafią zagłuszyć nawet tak prosty i jasny komunikat, jak "na kursie, na ścieżce" - czytamy w gazecie.

"Premier będzie ogłaszał swe kolejne pomysły i "ofensywy" i odwoływał je w następnym miesiącu, jeśli wszyscy ich tymczasem już nie zapomną, a promieniejący samozadowoleniem Bronisław Komorowski będzie zabawiał nas gawędami o bigosie i polowaniu." Zdaniem filozofa Tusk ma przed sobą równie długą przyszłość jak Łukaszenko czy Putin – i nie musi nawet sięgać po ich metody. "Wystarczyło zwolnienie paru dziennikarzy, by "zachować różnorodność opinii" - pisze.

Jak twierdzi Krasnodębski 2011 rok będzie jednak początkiem nowej epoki. "Coraz wyraźniej widać bowiem, że wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego skończył się projekt budowy silnej Rzeczypospolitej. Na początku XXI wieku postawiliśmy sobie pytanie, czy Polska chce pozostać tylko krajem peryferyjnym Zachodu po tym, gdy w ostatnim dziesięcioleciu XX wieku przestała być obrzeżem sowieckiego imperium" - czytamy w gazecie.