Janusz Palikot wyjawia, co jego zdaniem było największym blefem minionego roku. "Kiedy w kwietniu 2010 roku Donald Tusk żegnał, w czasie pogrzebu, prezydenta Kaczyńskiego w Warszawie czy na Wawelu wiedział, że to były prezydent Polski Lech Kaczyński wydał rozkaz do startowania z lotniska w Warszawie do Smoleńska. I, że zrobił to, pomimo braku informacji o pogodzie na miejscu lądowania – w Smoleńsku. I choć pilot odmówił lotu, to generał Błasik rozkazał mu, w imieniu prezydenta, aby leciał" - pisze Palikot.

Reklama

"A przecież fragmentaryczna wiedza z zapisów w czarnych skrzynkach o obecności generała Błasika w kabinie w chwili lądowania, wiedza o zapisach rozmów pilotów z obsługą wieży w Smoleńsku, zwykły zdrowy rozsądek - podpowiadały, że tak właśnie być musiało. A jednak premier milczał. Więcej - budował i entuzjastycznie wspierał front obłudy w tej sprawie" - dodaje lider Ruchu Poparcia.

"Kiedy więc na kilka dni przed końcem roku szef rządu ostro skrytykował wstępny raport Mak-u, a więc międzynarodowej komisji w tej sprawie i oświadczył, że będzie się domagał zmiany sporej części fragmentów tego raportu, to zdałem sobie sprawę, że jeszcze przed końcem roku jakaś bomba polityczna zostanie ujawniona, ale już nie wybuchnie, bo właśnie została zdetonowana przez szefa rządu. I zaiste następnego dnia mieliśmy w prasie przeciek z raportu MAK-u , a tam informacje o tym właśnie, że prezydent kazał leciec pomimo braku prognozy pogody ze Smoleńska. Jest i pozostaje w mocy pytanie dlaczego premier okłamywał naród w tej sprawie? Dlaczego nie powiedział nam prawdy?" - docieka Palikot.

Jego zdaniem w "teatrze obłudy" brał udział także Jarosław Kaczyński.



Reklama

"Przez kilka tygodni kwietnia Jarosław Kaczyński chodził prawie codziennie do szpitala w Warszawie gdzie leżała Jadwiga Kaczyńska – matka braci – i udawał, że jest Lechem. Zaprzyjaźniona politycznie Rzeczpospolita drukowała nawet fikcyjne numery gazety z informacjami o działalności prezydenta. Jarosław Kaczyński został w tym czasie kandydatem PIS-u w wyborach prezydenckich i twierdził, że jest innym człowiekiem. Mówił, że lubi Rosjan, że potrzeba pojednania, ze każdy może się zmienić. Może i tak się czuł po tych <seansach> z matką. Kiedy przegrał powiedział matce, że Lech nie żyje, a opinii publicznej, ze nic się nie zmieniło, a on mówił bzdury gdyż brał środki przeciw-lękowe i nie wiedział, co mówi" - pisze Palikot.

Lider Ruchu Poparcia przypomina, że kiedy szef PiS wyrzucił z partii Joannę Kluzik-Rostkowską i Elżbietę Jakubiak, to wówczas sformułował tezę, że "na Wawelu nie spoczywa Lech Kaczyński".

Reklama

"W reakcji na tę zmianę taktyki nikt w kraju nie zadał pytania; dlaczego stojąc na Wawelu w czasie pogrzebu towarzyszył trumnie z podmienionym ciałem? Dlaczego oszukał naród? Na Wawelu w teatrze obłudy stali ramie w ramie Tusk i Kaczyński. Stali pod czujnym okiem kardynała Dziwisza liczącego swoje korzyści w obliczu roli jaka odegrał w tym spektaklu" - pisze Palikot.

Polityk przewiduje też, jak wszystko się zakończy.

"Trochę się rząd pokłóci z <tymi niedobrymi Rosjanami> o raport, tak aby cały naród miał pewność, ze władza stoi po dobrej stronie i po rocznicowych wielkich <wspominkach> i będzie można zamknąć to wieko na zawsze. A nam zostanie w sercach jak zwykle; iluzja, że zdarzyło się coś bardzo ważnego, symbolicznego, a nie, że po prostu znów ktoś się wygłupił i wydał idiotyczny rozkaz. W naszej ojczyźnie fałszywi bohaterowie są bezkarni. Prawdziwi - martwi" - napisał lider Ruchu Poparcia.