W zawiadomieniu złożonym do olsztyńskiej prokuratury na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi prezesi spółdzielni mieszkaniowych "Pojezierze" i "Jaroty" twierdzili, że starająca się o reelekcję poseł PO Lidia Staroń prowadziła agitację wyborczą w budynku urzędu administracji rządowej, czego zabrania kodeks wyborczy oraz wydała więcej na prowadzenie kampanii niż dopuszcza to ustawa o partiach politycznych - chodziło o kilkunastostronicową ulotkę Staroń.
"Prowadzący postępowanie wyjaśniające prokurator odmówił wszczęcia śledztwa, ponieważ uznał, że w przypadku prowadzenia agitacji w urzędzie administracji rządowej czynu takiego nie popełniono" - powiedział PAP szef prokuratury Arkadiusz Szwedowski.
Dodał, że postępowanie wykazało, iż posłanka zwracała się z prośbą o wynajęcie sali w urzędzie wojewódzkim, na co dostała zgodę wicewojewody, ale ten poprosił posłankę o zapewnienie, że na spotkaniu nie będzie elementów agitacji wyborczej. Staroń nie złożyła jednak takiej deklaracji i do spotkania w urzędzie nie doszło, odbyło się ono w hotelu.
"Jeśli zaś chodzi o grubą, bogato ilustrowaną ulotkę, posłanka powiedziała, że nie była to ulotka wyborcza, a sprawozdanie z jej dotychczasowej pracy w parlamencie, takie też treści były zawarte w tej ulotce. Poza tym finansowanie kampanii przez wszystkie partie jest sprawdzane przez Państwową Komisję Wyborczą" - podkreślił Szwedowski.
W rozmowie z PAP Lidia Staroń, która od początku zapewniała, że nie złamała prawa prowadząc kampanię, podkreśliła, że spodziewała się takiej decyzji śledczych. "Sądzę, że prezesi, którzy składali te zawiadomienia też mieli taką świadomość, ale zrobili to z powodów politycznych, zależało im, by mi zaszkodzić w kampanii" - powiedziała posłanka.
Staroń w ostatnich wyborach otrzymała ponad 16 tysięcy głosów, był to drugi rezultat na liście PO w okręgu olsztyńskim.