Jarosław Gowin choćby przy okazji dyskusji nad związkami partnerskimi nie raz publicznie pokazywał, że ma inne zdanie na ten temat niż jego szef.
Zdaniem wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej Jacka Protasiewicza, albo minister się podporządkuje premierowi, albo będzie musiał opuścić szeregi rady ministrów. Jeśli będzie możliwa lojalna współpraca Gowina z premierem w sprawie rządowych projektów ustaw, to pozycja ministra sprawiedliwości w poniedziałek się nie zmieni. Jeśli nie, to lepiej rozstać się, ale nie oznacza to rozstania z PO. - dodaje Protasiewicz.
Adam Hofman z Prawa i Sprawiedliwości nie wróży ministrowi Gowinowi dalszej kariery w rządzie, ale nie przesądza, że do dymisji dojdzie już jutro. Według polityka PiS, Donald Tusk nie będzie tolerować opozycji w rządzie.
Poseł Robert Biedroń z Ruchu Palikota nie kryje, że dymisja Jarosława Gowina go nie zmartwi i trzyma kciuki, by został wyrzucony w poniedziałek, bo zdaniem posła, do sprawowania urzędu ministra sprawiedliwości się nie nadaje.
Wicemarszałek Sejmu Jerzy Wenderlich z Sojuszu Lewicy Demokratycznej uważa, że Jarosław Gowin zachowa stanowisko. Jego zdaniem premier nie będzie ryzykował odłączenia się tak zwanej grupy konserwatystów od partii. Według Wenderlicha premier w tej sprawie jedynie gra.
Stanisław Żelichowski z Polskiego Stronnictwa Ludowego także nie widzi zagrożenia dla ministra Gowina. Przypomina, że premier kilka dni temu dokonał rekonstrukcji rządu.
Europoseł Jacek Kurski z Solidarnej Polski mówi, że jeśli minister Jarosław Gowin nie podporządkuje się całkowicie premierowi to szybko straci stanowisko. Donald Tusk nie znosi konkurencji - mówi Kurski.
Premier Donald Tusk, podczas czwartkowego posiedzenia zarządu PO poinformował, że w poniedziałek podejmie decyzję w sprawie obecności ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina w rządzie. Według członków zarządu partii, decyzja zapadnie po poniedziałkowym spotkaniu z ministrem.
Komentarze(40)
Pokaż:
W latach 80. Jarosław Gowin wyjechał na stypendium na Uniwersytet w Oksordzie. Tam poznał prof. Zbigniewa Pełczyńskiego, który organizował przyjazdy polskich stypendystów. Gowin do dziś nie ukrywa, że Pełczyński miał duży wpływ na ukształtowanie jego poglądów. Przeprowadzili wiele rozmów, dyskusji. Wśród setek osób, które przyjechały na stypendia załatwiane przez Pełczyńskiego, było także wielu ludzi, którzy po 1989 r. znaleźli się wśród decydentów III RP.
Zbigniew Pełczyński zaangażował się w działalność polityczną w kraju, wiążąc się ze środowiskiem późniejszej Unii Demokratycznej. W latach 90. był doradcą sejmowej Komisji Konstytucyjnej, zasiadał też w radzie doradzającej rządowi w zakresie kształcenia urzędników państwowych. Co więcej, Pełczyński został konsultantem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (poprzedniczka Unii Europejskiej) i OECD ds. reformy władz i administracji publicznej, więc można powiedzieć, że w jakimś stopniu odpowiadał za kształt polskiej administracji.
Ale jeszcze zanim żywot zakończyła PRL, w 1988 r. prof. Pełczyński przyjechał do Polski z pieniędzmi George’a Sorosa i założył Fundację im. Stefana Batorego. W fundacji działa zresztą do dziś, zasiadając w jej radzie.
Z fundacją aktywnie współpracowały „Tygodnik Powszechny” i „Znak”. O tych związkach fundacji z krakowskim wydawnictwem świadczy fakt, że do dziś członkiem rady Fundacji Batorego jest także Henryk Woźniakowski, prezes wydawnictwa Znak. Wcześniej w tym gremium zasiadał m.in. ks. bp Tadeusz Pieronek, jak również: ks. Józef Tischner, Jerzy Turowicz, Bronisław Geremek i Leszek Kołakowski.
Fundacja zaangażowała się w tworzenie „społeczeństwa obywatelskiego”, ale pod tym kryło się np. wspieranie polityków i organizacji, które opowiadały się za pomysłami Unii Wolności promujących m.in. rozszerzenie prawa do aborcji. Dotacje z fundacji otrzymywała np. feministyczna Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Z kolei sama fundacja jest hojnie wspierana przez duże zagraniczne wydawnictwa działające w Polsce, a także przez Agorę.
W 1994 r. Zbigniew Pełczyński założył Szkołę dla Młodych Liderów Społecznych i Politycznych, gdzie przygotowuje się ludzi mających tworzyć elitę społeczną, oczywiście w duchu liberalnym.
Przyjaciele z duszpasterstwa pomogli Gowinowi znaleźć pracę w „Znaku”, a w latach 1994-2005 był redaktorem naczelnym miesięcznika (zasiadał też w zarządzie wydawnictwa). Pisał w „Tygodniku Powszechnym”, gdzie miał stałą rubrykę. Jego pozycja była wtedy tak mocna, że uważano go za jednego z kandydatów do przejęcia schedy w „Tygodniku” po Jerzym Turowiczu.
Wtedy krakowskie środowisko „Znaku” i „Tygodnika” stało w awangardzie zmian, jakie zachodziły w Polsce. Politycznie była to kalka „Gazety Wyborczej”. Oba tytuły popierały linię prezentowaną przez Adama Michnika, walczyły nie tylko z postulatami lustracji, dekomunizacji, broniąc ustaleń Okrągłego Stołu – dla nich największym wrogiem była prawica, zwłaszcza katolicka. Głosiły też postulaty „odnowy” polskiego Kościoła, zerwania z katolicyzmem maryjnym, budowania „Kościoła otwartego”, walczącego z rzekomym polskim szowinizmem, antysemityzmem.
Niewątpliwie osobą, która wywarła największy wpływ na Jarosława Gowina, był ks. Józef Tischner, który zasiadał we władzach krajowych Unii Wolności, a podczas jednej z kampanii wyborczych wystąpił w spocie Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Za mentorów Gowina w środowisku kościelnym uważano też ks. abp. Józefa Życińskiego i ks. bp. Tadeusza Pieronka.
Jako redaktor naczelny „Znaku” Gowin nie zmienił linii miesięcznika, tylko ją twórczo rozwijał, zapraszając na łamy przede wszystkim „postępowych” księży i katolików świeckich. Zawsze też znalazło się tam poczesne miejsce dla „lewicy laickiej”, bo przecież najważniejsze było prowadzenie „dialogu”.
Gowin dzielił Kościół na „otwarty” i „zamknięty”; ten pierwszy to oczywiście było jego środowisko, a ten drugi reprezentowało Radio Maryja. W jednym z wywiadów dla „Gazety Wyborczej” mówił, że z wieloma poglądami bliżej mu „do Kościołów protestanckich niż katolickiego”.