Wątpliwości PO budzi między innymi kwestia finansowania akcji zbierania podpisów i - jak to określono - zaangażowania "firm komercyjnych w to przedsięwzięcie".
Poseł Marcin Kierwiński zwracał uwagę, że partie nie mogą być wspierane przez działające komercyjnie podmioty posiadające osobowość prawną. Przypominał też doniesienia medialne o tym, że do zbierania podpisów zaangażowano hostessy finansowane przez prywatną firmę.
- Ponieważ okazało się, że PiS jest jednym ze współorganizatorów akcji w sprawie referendum, zachodzi bardzo istotne pytanie, czy w ten sposób firma ta nie wspierała Prawa i Sprawiedliwości - wyjaśniał wątpliwości poseł.
Maska obłudy spadła - mówił Andrzej Halicki o inicjatorze zbierania podpisów pod referendum, burmistrzu Ursynowa. W ocenie posła PO, Piotr Guział nie może się wyprzeć tego, że jest w gruncie rzeczy marionetką w rękach PiS-u. Halicki przypominał też, że burmistrz Guział wiele razy zaprzeczał związkom z partią Jarosława Kaczyńskiego. - Panie Piotrze, gdyby był pan człowiekiem honoru (...) tego rodzaju pomocy by pan po prostu nie przyjął - mówił.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości odpierają zarzuty PO. Prawa nie złamaliśmy - mówi szef klubu Mariusz Błaszczak. Jego zdaniem, Platforma chwyta się każdej metody, by do odwołania prezydent Warszawy nie dopuścić. - W oczach tych panów widać było rozpacz, bo zebrano odpowiednia liczbę podpisów - mówił.
Inicjatorzy odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz - Warszawska Wspólnota Samorządowa - wraz z innymi organizacjami - złożyli na ręce komisarza wyborczego ponad 232 tysiące podpisów. Aby wniosek o referendum był wiążący, potrzeba przeszło 133 tysięcy ważnych. By później odwołać prezydent miasta, udział w nim będzie musiało wziąć prawie 400 tysięcy ludzi.