Protest mógł zgłosić każdy mieszkaniec Warszawy, uprawniony do wzięcia udziału w referendum. Skarga powinna mieć związek z naruszeniem przepisów dotyczących referendum, które mogło mieć znaczący wpływ na wynik samego głosowania.
Od listy do głosowania po komunikat PKW
- Zarzuty dotyczą różnych kwestii. Jest na przykład protest, który mówi, że ktoś nie znalazł się na listach do głosowania, choć miał stały meldunek w Warszawie i czasowy w innej miejscowości. Przecież czasowy meldunek nie powinien wpływać na samą możliwość głosowania, pada w uzasadnieniu - wskazuje konkretny przykład Maja Smoderek, rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie.
Zauważa przy tym, że protesty dotyczą przede wszystkim kwestii formalnych, w tym także np. braku obserwatora wyborów czy też jakiejkolwiek informacji o terminie i miejscu głosowania.
W kilku przypadkach mowa jest z kolei o samych przepisach o organizacji referendów lokalnych.
Jeden z protestujących przekonuje, że zapis mówiący o tym, iż aby referendum było wiążące, musi wziąć w nim udział 3/5 liczby wyborców, którzy uczestniczyli w wyborach prezydenta w Warszawie w 2010 roku, jest niezgodny z konstytucją. Inny podnosi, że skoro prezydent Warszawy nie był wybrany w ważnych wyborach, to - także w tym przypadku - referendum nie powinno ono być ważne.
- Jest też protest mówiący o tym, że Państwowa Komisja Wyborcza opublikowała komunikat, w którym zakazała w ramach ciszy referendalnej zachęcania lub zniechęcania do wzięcia udziału w głosowaniu. Miała tym samym uniemożliwić w ogóle dyskusję o referendum, co także powoduje jego nieważność - wskazuje Maja Smoderek.
Dodaje, że jedna z osób pisze także, że złamane zostały podstawowe zasady, w tym m.in. prawo agitacji wyborczej, inicjowania referendum i głosowania wolnego od nacisków - uzasadnienie w tym przypadku liczy pięć stron.
Do dwóch razy sztuka
Pisma przesłane do sądu mają średnio 3-4 strony. Najkrótsze ma jedną stronę, a najdłuższe - siedem. Łącznie do stołecznego sądu wpłynęło - jak do tej pory - 12 protestów. Przedstawiciele sądu zastrzegają jednak, że ich liczba może się jeszcze zwiększyć.
- Można było je przysyłać do siedmiu dni od momentu ogłoszenia wyników referendum, a ponieważ te poznaliśmy 15 października, to termin ten upłynął 22 października. Liczy się jednak data stempla pocztowego. Niewykluczone, że protesty wpłyną jeszcze w piątek lub w poniedziałek - wyjaśnia Maja Smoderek.
Na ich rozpatrzenie sąd ma 14 dni. Albo stwierdzi, że doszło do naruszenia ustawy o referendum lokalnym, a to w sposób istotny mogło wpłynąć na jego przebieg, albo oddali protest - uzna, że choć były naruszenia, to nie miały istotnego wpływu na wynik referendum.
- Takie orzeczenie sądu jest nieprawomocne i od niego będzie przysługiwała jeszcze droga odwoławcza; do sądu apelacyjnego. Ten będzie mieć 30 dni na wydanie ostatecznej decyzji - dodaje rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie.
Termin rozpatrzenia pierwszego z protestów już wyznaczono - to 28 października, najbliższy poniedziałek.
W 2011 roku, po przeprowadzeniu wyborów parlamentarnych, do sądu wpłynęło 19 protestów.