Grzegorz Napieralski mówił, że z powodu konfliktu z obecnym szefem Sojuszu Leszkiem Millerem nie może dłużej współpracować z partią. Jak wyjaśniał, wizja polityki, którą forsuje obecne kierownictwo SDL jest całkowicie odmienna od jego koncepcji, stąd decyzja o odejściu po 20 latach z ugrupowania. Polityk podkreślał, że nie ma potrzeby się kłócić ani spierać, ponieważ to nie zmienia naszej rzeczywistości, nie zmienia Polski, ani nie pomaga obywatelom.
Grzegorz Napieralski nie chciał powiedzieć jakie ma plany polityczne, wyjaśnił jednak, że przedstawi je na początku przyszłego tygodnia. Polityk był od 2004 posłem na Sejm, a od 2008 do 2011 był przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W wyborach prezydenckich w 2010 Grzegorz Napieralski kandydował na urząd prezydenta, w I turze zdobył 13,68 procent głosów, zajmując 3. miejsce spośród 10 kandydatów.
Komentarze (21)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeNa nic kima już was ni ma!
Rząd i kończący kadencję prezydent mówią: zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić. Działaliśmy w ramach Partnerstwa Wschodniego, negocjatorem wejścia Ukrainy do Unii był Aleksander Kwaśniewski.
Partnerstwo Wschodnie nie przetrwało próby czasu jako program regionalny. Dzisiaj każdy z krajów uczestników Partnerstwa ma osobną politykę wobec Unii. Niczego wspólnego nie wypracowano, niczego nie uzyskano. Proszę zauważyć, że po Partnerstwie sytuacja na Wschodzie jest znacznie bardziej niebezpieczna, niż była przed nim. Naprawdę nietrudno było się zorientować już dawno temu, że ten projekt jest urzędniczą wydmuszką.
Mówiłem o tym w imieniu Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie. PW dawało iluzję, a nie tworzyło faktów politycznych. Polski rząd i prezydent przyjęli tę iluzję, zrezygnowali z relacji bilateralnych i stracili kontakt z rzeczywistością. Pan Kwaśniewski nie zakończył z kolei swojej misji sukcesem, o tym wszyscy wiemy, choć pewnie miał dobrą wolę. Ale teraz, inaczej niż w czasie pomarańczowej rewolucji, nie stała za nim siła polskiego państwa. W polityce międzynarodowej jest tak, że ma się moc decyzyjną albo siedząc bezpośrednio przy stole, albo mając taką pozycję, że inni, którzy są tam obecni, nie podejmą decyzji bez konsultacji z nami.
- Dzisiaj Polska ani nie siedzi przy stole, ani nikt jej o nic nie pyta. Takie są niestety fakty w większości ważnych dla nas spraw.
- Kilka tygodni temu George Friedman w wywiadzie dla telewizji Republika i miesięcznika „Nowe Państwo” mówił, że NATO istnieje pozornie, armii niektórych państw po prostu nie ma, a Amerykanie będą budowali sojusze z poszczególnymi krajami. To mocna teza publicystyczna. Oczywiście jest tak, że ostateczna siła sojuszu militarnego mierzona jest siłą wojsk państw członkowskich. I na pewno Ameryka będzie bliżej współpracowała z tymi, którzy poprawiają swoją obronność, a nie z tymi, którzy redukują armię. Jednak perspektywa Polski jest inna niż USA. Oni sami się obronią, my niekoniecznie.
Dlatego w naszym interesie jest silne NATO, silne militarnie i politycznie. Powinniśmy robić wszystko, by Sojusz był sprawnym sztabem generalnym, a nie dryfował w kierunku instytucji analityczno-biurokratycznej na kształt dzisiejszego BBN.
- Sytuacja międzynarodowa stworzyła szansę na pogłębienie relacji polsko-amerykańskich. I tu pojawia się sprawa jej wykorzystania.
- Czy uda się tego dokonać tym, którzy przez lata prowadzili dyplomację wycofania, a na koniec swoich rządów ośmieszyli polską dyplomację, i w rozmowach przy opłacanych za pieniądze podatników obiadach mówili o „robieniu laski Amerykanom”?
- Czy tym, którzy chcą silnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej i są zdeterminowani bronić interesu naszego kraju? Również o tym, my, wszyscy Polacy zadecydujemy w jesiennych wyborach.
TO MY - NARÓD, TO MY - WSZYSCY POLACY, W JESIENNYCH WYBORACH DO PARLAMENTU, ZADECYDUJEMY O NASZYM BEZPIECZEŃSTWIE. Rozmowa z profesorem Krzysztofem Szczerskim.
Po raz pierwszy od lat rozmowy o bezpieczeństwie w Europie Środkowo-Wschodniej toczą się bez udziału Polski. To naprawdę wcześniej było nie do pomyślenia. Nie zgodziłby się na to ani Aleksander Kwaśniewski, ani oczywiście Lech Kaczyński. Powiem więcej: nikt wcześniej nie wymyśliłby takiej konstrukcji, w której wykluczono by Polskę. Mało tego – dzisiejszy rząd RP i jeszcze urzędujący prezydent nie widzą w tym problemu. Nie protestują. Godzą się, by o bezpieczeństwie naszej części kontynentu decydowali jedynie Niemcy, Francja, Rosja, separatyści i zaatakowana Ukraina. Nawet Białoruś ma wpływ na podejmowane decyzje, a Polska nie. To jest realny stan prowadzonej przez ostatnie lata polityki zagranicznej - mówi profesor Krzysztof Szczerski, doradca prezydenta Andrzeja Dudy.
Jaka jest pozycja międzynarodowa Polski po około ośmiu latach rządów Platformy Obywatelskiej?
Słaba, jak na nasze możliwości, a do tego, jeśli chodzi o postrzeganie jej przez polskie społeczeństwo, bardzo zmitologizowana. Rzecz bowiem nie w tym, czy ktoś w ogóle z nami rozmawia, bo oczywiście odbywają się wizyty i rozmowy, ale w tym, że niestety znaleźliśmy się w kategorii państw, z którymi wymienia się tylko poglądy, a nie współdecyduje. Tymczasem propaganda rządu cały czas przekonywała Polaków, że liczymy się na arenie międzynarodowej. Dlatego mówię o zmitologizowaniu. Propagandę sukcesu w kontekście polityki zagranicznej stosunkowo łatwo jest uruchomić i jest ona skuteczna, bo ludzie na co dzień osobiście nie odczuwają jej skutków. Gdy udają się do przychodni czy urzędu, na własnej skórze weryfikują PR obozu władzy dotyczący życia codziennego. „Sukcesów” polskiej dyplomacji w ten sposób nie sprawdzą, bo nie siedzą przy stołach rozmów. Dlatego byle bufon jest w stanie naopowiadać o sobie niestworzone wręcz bajki.
Polacy w telewizji widzą Donalda Tuska, Elżbietę Bieńkowską w Brukseli i pewnie myślą, że gdyby było z nami tak najgorzej, to by ich tam nie wzięli. A ich "wzięli tam" nie dlatego, że tacy mądrzy tylko i jedynie dlatego, że są posłuszni, że są spolegliwi, że godzą się na rolę marionetek, bezwolnych kukiełek sterowanych przez tych, którzy faktycznie decydują w UE, także o nas ale często bez nas bo bezwolne kukiełki głosu nie mają i muszą cicho siedzieć.
Powinniśmy się wspólnie zastanowić nad tym, jakie korzyści płyną dla nas wszystkich z tego, że oni tam są. Profity osobiste mają Tusk, Bieńkowska i otoczenie, które zabrali ze sobą z Polski. A my, obywatele Polski, dzięki którym udali się na tę delegację? Niestety odpowiedź brzmi: nawet kartki pocztowej nam nie przysłali. Pani Bieńkowska w ostatnim czasie zaskarżyła Polskę do Trybunału Sprawiedliwości. Ona prowadzi ponadnarodową politykę UE, bo takie jest jej zadanie. Nie mówmy więc, że dla Polski jest z ich tam obecności jakakolwiek korzyść, bo nie ma - a jeżeli nie ma korzyści to znaczy, że są straty.
Czy można z czystym sumieniem powiedzieć, że objęcie przez Donalda Tuska funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej nie przysłużyło się Polsce?
Na pewno stanowiło potencjał do promowania Polski. Informacja, iż to stanowisko obejmie Polak, obiegła wszystkie kraje Unii i nie tylko.
- Trzeba się jednak zastanowić, czy sam były premier zrobił cokolwiek, by ten potencjał wykorzystać dla dobra swojego kraju. Podam konkretne przykłady.
- W konkluzjach Rady Europejskiej, czyli tekście politycznych decyzji podejmowanych przez organ, którym kieruje Tusk, znalazły się zapisy o „dekarbonizacji”, czyli odchodzeniu od węgla – jako celu unii energetycznej. A unia ta była przecież, jak nam ciągle mówiono, ideą Tuska. To co? Wymyślił ją po to, by dobić polskie kopalnie? Tak nas wsparł pełnieniem swojej funkcji? Podam inny przykład.
- Dlaczego Donald Tusk do debat, które formalnie organizuje, nie zaprasza ekspertów z Polski?
- Dlaczego nad rozwiązaniem sytuacji w Grecji nie zastanawiają się także zaproszeni eksperci z Polski? Były premier mógłby to zaproponować, tłumacząc, iż Polska ma świetnych ekonomistów, a nie będąc w strefie euro, polscy specjaliści mogliby wesprzeć dyskusję, patrząc na sytuację obiektywnie z zewnątrz. Oba te przykłady nie wymagają od pana Tuska naginania europejskich zwyczajów, przekraczania kompetencji, lecz jedynie pamięci o własnym kraju i utożsamiania się z nim.
Inni wysocy urzędnicy unijni – myślę także o tych z przeszłości – promowali swoje kraje czy działali jak Tusk?
Każdy kraj jest w innej sytuacji. W czym innym upatrują swój interes Niemcy, a inaczej działali na swoją korzyść choćby Hiszpanie. Ci drudzy w przeszłości koncentrowali się na promowaniu polityków swojego regionu jako świetnych kandydatów na najwyższe międzynarodowe stanowiska i odnieśli sukces. Z kolei pierwsi budują unijną administrację ze swoich ludzi, bo wiedzą, że szef jest kadencyjny, ale reszta urzędników zostaje.
- Każde państwo ma własną strategię promowania się, naprawdę tylko wyjątki nie są zainteresowane wspieraniem swojej ojczyzny. Wygląda na to, że Donald Tusk wpisuje się do tego grona. Proszę mi wierzyć, że wszyscy lansują swoich ekspertów, swoje uniwersytety, swoje spojrzenie. Tak robi się naturalny polityczny lobbing.
- W tym wypadku były polski premier jest zupełnym wyjątkiem, bo wygląda na to, że nie jest tą sprawą zainteresowany.
- Spójrzmy na rezultaty. Po raz pierwszy od lat rozmowy o bezpieczeństwie w Europie Środkowo-Wschodniej toczą się bez udziału Polski. To naprawdę wcześniej było nie do pomyślenia. Nie zgodziłby się na to ani Aleksander Kwaśniewski, ani oczywiście Lech Kaczyński. Powiem więcej: nikt wcześniej nie wymyśliłby takiej konstrukcji, w której wykluczono by Polskę. Mało tego – dzisiejszy rząd RP, jeszcze urzędujący prezydent, nie widzą w tym problemu. Nie protestują. Godzą się, by o bezpieczeństwie naszej części kontynentu decydowali jedynie Niemcy, Francja, Rosja, separatyści i zaatakowana Ukraina.
- Nawet Białoruś ma wpływ na podejmowane decyzje, a Polska nie. To jest realny stan prowadzonej przez ostatnie lata polityki zagranicznej. A rządzący tłumaczą jeszcze obywatelom, że jest świetnie, że wszyscy nas szanują, liczą się z nami na świecie. A że nas nie ma w rozmowach? To lepiej, bo z tego mógłby tylko jakiś kłopot wyniknąć.
- Dlaczego wypadliśmy z gry?
Z powodu kaskady błędów, rządów i dyplomacji Donalda Tuska, R a d o s ł a w a S i k o r s k i e g o i obozu prezydenckiego Bronisława Komorowskiego.
- Obóz rządzący, ustami R a d o s ł a w a _ S i k o r s k i e g o ogłosił przecież odejście od realizowanej konsekwentnie przez lata aktywnej polityki wschodniej, zadeklarował wręcz swoje niezainteresowanie tym problemem, a w zamian – położenie wiekszego nacisku na politykę prowadzoną wespół z Niemcami i Francją.
- Ubrano to w słowa o porzuceniu polityki jagiellońskiej na rzecz polityki piastowskiej. Ja z taką definicją się nie zgadzam. Od samego początku podkreślam, że dla kogoś, kto przeczytał choć jeden podręcznik do historii, to przeciwstawienie jest absurdalne – to trwanie w szkodliwym dla interesu Polski przekonaniu, że Rosja jest gwarantem stabilności na Wschodzie i partnerem w tej kwestii. Pierwsza deklaracja polityczna prezydenta Komorowskiego dotycząca dyplomacji mówiła o wyrzuceniu Gruzji z orbity naszych zainteresowań.
- Do tego należy dodać działania trio Tusk–Komorowski–S i k o r s k i na rzecz tzw. resetu z Rosją.
Przecież ów reset opierał się na uznaniu, że Putin się zmienił, że Putin to cywilizowany, przewidywalny polityk, że Moskwa ma prawo układać swoją przestrzeń wpływów, a my się tym nie interesujemy.
- Przecież już po Majdanie R a d o s ł a w _ S i k o r s k i podpisał z Siergiejem Ławrowem dokument przewidujący konsultacje naszych posunięć międzynarodowych z Rosjanami.
- Od lat nie było polskiej inicjatywy proponującej krajom regionu wspólną politykę wobec Rosji. Do tego dokładała się jeszcze niestabilność emocjonalna polityki czasów S i k o r s k i e g o wobec państw naszej części Europy. Działania „od ściany, do ściany”. Od niechęci do daleko idących ofert współpracy. Tak przecież było w przypadku relacji z Białorusią czy Litwą.
- Tymi działaniami Tusk–Komorowski–S i k o r s k i wyeliminowali Polskę z grupy państw, z którymi trzeba się liczyć i na których działania inni się orientują. Od pewngo czasu chyba nikt w Europie nie był w stanie odpowiedzieć jasno na pytanie: jakie są cele polskiej polityki wschodniej. Byliśmy nieprzewidywalni, nieczytelni. Co chwila dawaliśmy argument wszystkim, którzy nie są entuzjastami Polski, że wykluczenie nas z rozmów to rozsądna opcja.
NA TAKĄ NIEZGUŁĘ TO NIC TYLKO DYMISJA. BO WSTYDU JUŻ DOSYĆ.
Przewodniczący RE - niezguła, premierka - też niezguła.
Kompromitacja Ewy Kopacz. Poprosiła turystów z Kanady, by przekonali Polaków do Polski
Ewa Kopacz zaczepiła dziś na dworcu w Warszawie turystów z Kanady. Nie umiała sklecić nawet kilku zdań po angielsku, więc mówiła po polsku, a tłumaczył Michał Kamiński. Co usłyszeli Kanadyjczycy od polskiej premier? By przekonali Polaków... że Polska jest piękna.
Szefowa Platformy Obywatelskiej idzie w ślady Bronisława Komorowskiego - swoją kampanię rozpoczęła od falstartu. Premier ruszyła dziś w podróż pociągiem po Polsce, ale już na dworcu kolejowym w Warszawie spotkała ją niespodzianka: zagraniczni turyści.
Ewa Kopacz, będąca w towarzystwie Michała Kamińskiego, podeszła do pary Kanadyjczyków i zaczęła z nimi rozmowę. Choć była to krótka wymiana zdań o najprostszych sprawach, pani premier mówiła po polsku. Jej słowa tłumaczył Michał Kamiński, a następnie przekładał dla szefowej PO odpowiedzi Kanadyjczyków, nawet te - wydawałoby się - najbardziej zrozumiałe.
O czym mówiono? Najpierw Ewa Kopacz pochwaliła się m.in., że ma zięcia z Kanady. Dodała jednak szybko, że wybrał on Polskę. Michał Kamiński zapytał także kurtuazyjnie, skąd są turyści. Gdy ci odpowiedzieli, pani premier życzyła im wszystkiego dobrego (rzecz jasna po polsku, ale M. Kamiński przetłumaczył). Turyści już odchodzili, kiedy nagle Ewa Kopacz rzuciła: "Ale widzę, że zadowoleni jesteście", co Michał Kamiński przełożył jako "Are you happy?". Kanadyjczycy odpowiedzieli, że w Polsce jest pięknie ("it's beautiful", czego pani premier także nie zrozumiała po angielsku), że jest dużo parków, zieleni itd..
I tutaj Ewa Kopacz nie wytrzymała. Przybrała poważną minę i nachylając się w stronę obywatelki Kanady, powiedziała: "Niech pani to powie Polakom, tym, którzy nie wierzą, że Polska jest piękna". Gdy Michał Kamiński przetłumaczył słowa pani premier, nieco zaskoczona Kanadyjka odpowiedziała, że nigdy nie docenia się tego, co się ma, po czym rozmowę zakończono.
Jak widać - politycy PO nadal nie wyciągnęli wniosków z katastrofalnej kampanii Bronisława Komorowskiego, który wciąż powtarzał, że żyjemy w "złotym wieku". Pomysł na to, by wprząc do kampanii wyborczej zagranicznych turystów, okazał się zupełnie nietrafiony - akcja na warszawskim dworcu pokazała przede wszystkim, że premier "nowoczesnej" i "europejskiej" Polski nie rozumie podstawowych zwrotów w języku angielskim.
Ewa Kopacz nie ma szczęścia do Kanady. Na początku czerwca szefowa polskiego rządu ujawniła kanadyjską tajemnicę wojskową związaną z wizytą w Polsce premiera tego kraju a dzisiaj kolejna wtopa.
Przewodniczący RE - niezguła. Jak widać premierka też - niezguła.
NA AUTOBUSIE I NA WAGONIE POCIĄGU NAJLEPIEJ NA WSZELKI WYPADEK WYMALOWAĆ WIELKI NAPIS: U W A G A - N I E Z G U Ł A .
Ostra ocena Tuska dokonana z Brukseli. "Sprawia wrażenie człowieka nieporadnego, taki niezguła"
Donald Tusk sobie nie radzi. Jest człowiekiem z zewnątrz, nie zna języków, korytarzy ani ludzi. Tusk nie jest dobrze osadzony w strukturze politycznej, a do tego nie ma przy sobie odpowiednich ludzi. To właśnie jest oznaką, że może być oceniany jako osoba, która się nie sprawdziła - prof. Ryszard Legutko, eurodeputowany PiS, ocenia dotychczasowe działania "króla Europy".
Pozycja Donalda Tuska w Brukseli słabnie?
Funkcja przewodniczącego Rady Europejskiej jest nowa i nie ma jeszcze wielu precedensów. Mieliśmy Hermana Van Rompuy'a, który przez 5 lat pełnił taką funkcję, ale był dobrze osadzony w europejskiej polityce. Doskonale znał też wszystkie tajniki, korytarze, język i unijne obyczaje. Choć wygląd miał niepozorny, nigdy nie było poczucia, że z czymś sobie nie radzi. Był bardzo kompetentny i doskonale orientował się w tej dziedzinie. Zmiana w połowie kadencji przewodniczącego Rady (Donalda Tuska - dop. red.) byłaby swoistym zaburzeniem stabilności Unii, ale ja bym tego nie wykluczał.
Dlaczego?
Donald Tusk sobie nie radzi. Nie ma tych wszystkich dobrych cech jakie miał Rompuy, bo jest człowiekiem z zewnątrz, nie zna języków, korytarzy ani ludzi. Tusk nie jest dobrze osadzony w strukturze politycznej, a do tego nie ma przy sobie odpowiednich ludzi. To właśnie jest oznaką, że może być oceniany jako osoba, która się nie sprawdziła.
Dynamicznie zmienia się też sytuacja w Polsce...
Tak, i to jest kolejny powód. Tusk uchodził za ojca, może nie cudu gospodarczego, ale takiego, który w medialnym oglądzie dobrze wyszedł z kryzysu. Poza tym jego partia mieniła się jako prozachodnia, prounijna, nowoczesna i mająca duże poparcie społeczne. Ten obraz zaczyna się zmieniać, ponieważ ta partia przegrała wybory prezydenckie z człowiekiem prawicy, o której źle pisano. Nagle okazuje się, że ten przedstawiciel prawicy, który wygrał z obecnym i ciągle urzędującym prezydentem, to nie jest żaden wilkołak, szalony krwawy nacjonalista, antysemita i nie wiadomo kto jeszcze, ale człowiek kompetentny, pełen ogłady i czaru. Do tego Platforma może stracić władzę wykonawczą w najbliższych wyborach parlamentarnych. Więc trzeba się dogadać z tą partią, jaka będzie rządzić w Polsce i nie warto obstawiać kogoś, kto nie okazał się tak dobry jak na początku sądzono, a teraz wykazuje wyraźne oznaki zmęczenia. Jest więc z jednej stronie rozczarowanie wobec Tuska, a z drugiej poczucie, że nie jest on reprezentacją siły politycznej, która miała być siłą przyszłości. Unia nie lubi raczej radykalnych zmian, ale przyszłość Tuska to otwarta rzecz.
Jak Pan ze swojej perspektywy ocenia działania w Brukseli Donalda Tuska?
Fatalnie. On nie zajmuje jakiejś bardzo ważnej funkcji, ale coś się przecież dzieje na świecie, na Wschodzie, na Ukrainie... Sprawia jednak wrażenie jak najgorsze. To człowiek, który w polityce krajowej był niesłychanie mocny i groźny, ale w instytucjach europejskich sprawia wrażenie człowieka nieporadnego, jak taki niezguła. Powoli to zaczyna docierać do polityków europejskich. Jedyne co ma w swojej strategii utrzymania się na stanowisku to, że jest bardzo uległy niemieckiemu rządowi. Jego protektorzy mogą liczyć, że zrobi to czego chcą, więc może warto go trzymać.