Różnice zaczynają się w diagnozie, co sprzyja fundamentalnym podziałom społecznym. – Dla jednych Polska to nie temat do wielkich uniesień, a raczej ponurej rezygnacji. Polska to tu i teraz. Każda zmiana może być zmianą na gorsze. Stąd, jeśli coś zmieniać, to powoli i ostrożnie. Druga grupa uważa, że Polska jest cudowna, ale tu i teraz jest złe. Dlatego potrzebna jest radykalna zmiana – mówi politolog Jarosław Flis. Między innymi dlatego jeszcze rok temu mieliśmy spór o to, czy przeżywamy drugi złoty wiek od czasów Jagiellonów (o czym zaczął pisać ekonomista Banku Światowego Marcin Piątkowski i prestiżowe magazyny takie jak „The Economist”), czy raczej Polska jest w runie (co z kolei lansował szykujący się do objęcia władzy PiS i sprzyjające mu media).
Polityczni romantycy chcą więcej, patrzą dalej. Więcej ryzykują, aby więcej zyskać. Polityczny temperament dobrze oddaje fragment pieśni konfederatów barskich z dramatu „Ksiądz Marek” Juliusza Słowackiego: „Więc choć się spęka świat i zadrży słońce, Chociaż się chmury i morza nasrożą, Choćby na smokach wojska latające, Nas nie zatrwożą”. Pozytywiści, przeciwnie, wolą jeść łyżeczką, nie chochlą, martwią się, by nie było gorzej, niż jest, a wielkie uczucia pragną przełożyć na konkrety, co oddaje cytat z Bolesława Prusa. „Prawdziwy patriotyzm nie tylko polega na tym, ażeby kochać jakąś idealną ojczyznę, ale – ażeby kochać, badać i pracować dla realnych składników tej ojczyzny, którymi są ziemia, społeczeństwo, ludzie i wszelkie ich bogactwa”. Oba prądy powstały w trakcie zaborów. I jak podkreśla prof. Antoni Dudek, czasy niedemokratyczne bardziej sprzyjają romantyzmowi. – Ruchem romantycznym była Solidarność. One mniej się nadają do ustabilizowanej demokracji parlamentarnej, która wymaga profesjonalizacji. To można rozszerzyć na całą opozycję. Partyzantka niepodległościowa zwana dziś, nie wiedzieć czemu, żołnierzami wyklętymi, to również przykład romantyzmu. Ci ludzie walczyli o przegraną sprawę i większość społeczeństwa wiedziała, że są przegrani – zauważa prof. Dudek.
Polska scena polityczna w tej kwestii zawiera pewien paradoks: w ciągu kilkudziesięciu lat na linii pozytywiści – romantycy doszło do zmiany biegunów. – Jeśli chodzi o podejście do państwa, to mamy pomieszanie etosów. Konserwatyzm dziś jest romantyczny, choć tradycje prawicy zarówno tej konserwatywnej, jak i narodowców zmierzały w drugą stronę, natomiast lewica, póki istniał SLD, była pozytywistyczna do bólu, choć to lewicowe ugrupowania głosiły kiedyś radykalne postulaty – mówi politolog Rafał Chwedoruk. Dodaje także, że szybką ewolucję przeszli liberałowie. Jeszcze w latach 80., gdy panował realny socjalizm, ich postulaty wprowadzenia wolnego rynku wyglądały na księżycowe. – W tym sensie byli romantykami, mimo że głosili hasła pozytywizmu. Szli wbrew i ustrojowi, i społecznej mentalności. Potem to się odwróciło i dziś próbują się bronić pozytywistycznie. Polityka PO to był twardy realizm – zauważa politolog.
Reklama
Te różnice widać było w retoryce ugrupowań politycznych. Dla PiS Polska ma być silna i godna, dla PO normalna. Tendencja romantyczna to odwołanie się do heroizmu, wielkich zadań, poczucia wspólnoty wielkich celów. Pozytywistyczna – do wyzwań, ale nie wielkich, a codziennych, do ograniczonych celów. Tę różnicę pokazują także hasła kandydatów na prezydentów obu ugrupowań w ostatnich wyborach. Andrzej Duda przekonywał, że „Przyszłość ma na imię Polska”, co jednocześnie odwoływało się i do na nadziei na odmianę losu, i do poczucia wspólnoty. Za to hasłem Bronisława Komorowskiego było przyziemne i solidne „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”.
Jeśli w polityczną strategię wpisać romantyczne Mickiewiczowskie „mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił”, to wygrana PiS w ostatnich podwójnych wyborach spełnia te kryteria. Gdy Andrzej Duda startował, dawano mu co najwyżej wejście do drugiej tury. Okazało się jednak, że pozytywizm PO Polaków zmęczył.
Po tym, jak w poprzedniej dekadzie pojawiły się pierwsze korzyści z członkostwa w UE, Polacy stali się pozytywistami. Starali się bogacić. Być jak Wokulski. Stąd porażki wyborcze PiS. Ale romantyzm przetrwał czas smuty. Ujawniły się negatywne elementy rzeczywistości, a w czasie silnej zawieruchy odwołanie do silnej tożsamości znajduje posłuch. Szukanie wyjścia poza przyziemną rzeczywistość ułatwiło zwycięstwo PiS – mówi Rafał Chwedoruk. Polacy z jednej strony dość mieli ciepłej wody w kranie i liczyli na więcej, niż dawała PO. Z drugiej: PiS trafił do sporej części wyborców odwołaniem do wspólnoty i tożsamości narodowej. Polityka małych codziennych celów, stopniowej poprawy i hołubienia normalności poniosła klęskę.
Mierzenie sił na zamiary może być skuteczną metodą. Ale od czasu do czasu. Traktowane jako stały wyznacznik strategii – nie ma racji bytu, bo oznacza grę przeciwko prawdopodobieństwu. Ograniczenia tej strategii widać już dziś. Toczenie nieograniczonej wojny z Trybunałem Konstytucyjnym i opozycją oznacza ponoszenie kosztów politycznych wewnątrz kraju. Te akurat można znieść, póki PiS ma władzę. Jednocześnie słabnie międzynarodowa pozycja Polski, co może utrudnić załatwianie bardzo konkretnych postulatów w takich dziedzinach jak polityka klimatyczna czy energia. A tu straty mogą być już bardzo realne.
Drugą słabością strategii romantycznej jest to, że mobilizowanie nieustannym odwoływaniem się do poczucia wspólnoty, wielkich wyzwań, prowadzenie polityki na wysokim „c” na dłuższą metę może być tak samo męczące jak ciepła woda w kranie. Tak było w roku 2007. Wielu wyborców zmęczonych nieustanną polityczną wojną w Sejmie głosowało na PO głoszącą programową nudę. A PiS jest w dużej mierze skazany na nieustanną politykę w barwach wojennych właśnie z powodu swojego romantyzmu. Bo dla PiS istnieją tylko wielkie wyzwania. Także przeciwnicy tej partii są przedstawiani zawsze jako siły potężne i groźne, którym trzeba sprostać. KOD w oczach PiS nie jest ruchem, który powstał z powodu politycznej niezręczności rządzącej partii w sprawie trybunału, ale jawi się jako siła, przed którą trzeba bronić kraju. Zagrożenie hybrydowe. – Za tym ruchem stoi szeroka koalicja przeciwko PiS. Stoją siły, które chcą utrzymać Polskę jak najniżej, by była kolonią. Polska nie będzie kolonią. My się na taki status nie zgodzimy – mówił Jarosław Kaczyński w marcu w Łomży o KOD.
Wątpliwości, czy PiS można uznać za ugrupowanie romantyczne, ma prof. Antoni Dudek. – Ciężko mi uznać projekt PiS za romantyczny, chyba że za romantyzm uznamy radykalizm. Więcej romantyzmu widzę w ruchach skrajnych, którym się nie udaje wejść do Sejmu. Korwin-Mikke przypomina błędnego rycerza jak z Cervantesa. Jest też partia Razem: romantyczna, bo nie chcą mieć lidera, pod prąd nurtów, które dominują. Ja ten romantyzm widzę na politycznych biegunach – mówi politolog.
XIX-wieczny spór widać także w programach ugrupowań i ich realizacji. – Romantyzm to heroizm działania ze świadomością, że działa się przeciw ogólnym oczekiwaniom i trendom, ale w przekonaniu, że to jedyny możliwy sposób działania, bo sytuacja jest dramatyczna i wymaga nadzwyczajnych działań. To wiąże się z naszym szokiem transformacyjnym. Po nim przyjęło się, że działania skuteczne muszą być na dużą skalę, szokowe, jednorazowe. I z przekonaniem, że to musi boleć i muszą być ofiary, by był skutek – mówi ekonomista dr Andrzej Bratkowski.
W Polsce taki okres romantyczny to początek transformacji. Wyzwania były wielkie i jak podkreślano, nieznane. Recepty niewypróbowane. Nikt wcześniej nie przechodził drogi do kapitalizmu od socjalizmu. Dlatego daleko idące zmiany o olbrzymich konsekwencjach społecznych wprowadzano bez większej znajomości ich skutków. A te dla wielu grup społecznych okazały się na tyle dotkliwe, że gdy lewica przejęła władzę po ugrupowaniach solidarnościowych w 1993 r., w znaczący sposób wyhamowano tempo zmian, bojąc się ich politycznych efektów.
W ugrupowaniach postsolidarnościowych silny był duch reformatorski i romantyczny. Gdy doszły do władzy w 1997 r., znów pojawiły się wielkie wyzwania. – Było myślenie w kategoriach: potrzebujemy wielkich reform. Jednak odbyło się to w kategoriach reformy dla reform. Do dziś są wątpliwości dotyczące praktycznie wszystkich zmian z okresu AWS. Reforma emerytalna była wielkim przełomem. Jednak później pogląd na nią się zmienił. Zdanie zmienił też Bank Światowy, który nam przyniósł ją na tacy. Mimo to w Polsce nadal wiele osób wierzy, że to była wielka rewolucja i wielką klęską jest rezygnacja z niej – mówi były minister budownictwa Andrzej Bratkowski.
Lewicowi następcy rządu Buzka woleli chodzić po ziemi. Po nich idea wielkich przemian legła u podstaw rządu, który powstał w 2005 r. – Na pewno romantyczną była idea IV RP. Pewne elementy romantyzmu były w kampanii wyborczej Andrzeja Dudy. Jednak jak się patrzy na wykonanie, ten romantyzm wyparowuje – mówi Antoni Dudek.
PiS sformułował program wyborczy, który miał porywać i przekonywać. Istotne było przekonanie, że możliwa jest szybka i radykalna zmiana praktycznie w każdej sferze życia. Sama skala zobowiązań finansowych – związanych z proponowanymi reformami – była niespotykana jak na partię głównego nurtu, która miała doświadczenie w rządzeniu. Gdy opozycja w swoich programach operowała miliardami złotych, PiS – procentami PKB, z których każdy wart był 18 mld zł. A to jeszcze 1 proc. PKB na wojsko. Ponad 1 proc. na 500+ czy kwotę wolną. Kolejny na zdrowie. W sumie zmiany tylko w tych sferach miały zwiększyć wydatki o ponad 70 mld zł.
To prawdziwe mierzenie sił na zamiary, a nie „zamiaru podług sił” z „Pieśni filaretów”. Obecnie politycy PiS liczą, że w 2017 r. uda się zwiększyć dochody o 12–15 mld zł. Daleko za mało, by zrealizować wszystkie cele. Ale spróbować można, w końcu hasłem PiS było: „Damy radę”, czym w kampanii kwitowano pytania o realność poszczególnych postulatów.
W tym kontekście, jeśli spojrzeć na hasła wyborcze rządzących ugrupowań, na ogół stawiają one na pozytywizm. Reformatorski AWS w 2011 r., gdy schodził z politycznej sceny – robił to ze skromnym: „Prawość, porządek, praca”. PO w 2011 r. mówiła o „Polsce w budowie”, a rok temu było: „Silna gospodarka, wyższe płace”.
Skłonność do romantyzmu widać również wyraźnie w polityce gospodarczej. Dla profesora Witolda Orłowskiego to różnica między taktyką ułańskiej szarży a mozolnym i systematycznym budowaniem własnych zasobów. Jego zdaniem miejsca na szarże w gospodarce jest coraz mniej. – W minionych 25 latach na początku były znacznie mniej skomplikowana gospodarka, mniejsze firmy, łatwiejsze problemy do rozwiązania. Wówczas ułańska szarża dawała duże szanse powodzenia. Z biegiem czasu im bardziej gospodarka się komplikowała, łączyła z międzynarodowymi strukturami, tym bardziej wymagała innego podejścia. Przy dużych firmach ułańska fantazja to za mało. Bez strategicznego myślenia i planowania żadna szarża nie pomoże. Okazje będą przechodziły koło nosa – podkreśla ekonomista.
W latach 90. rynek w Polsce na dobrą sprawę dopiero się kształtował. Przemiany były gwałtowne. Stosunkowo łatwo było wypłynąć na szerokie wody. Dziś zdarza się start-up, który robi szybką karierę. Jednak to wyjątek potwierdzający regułę.
Obecnie nawet budowa drogi czy linii kolejowej wymaga planowania. Panowania nad fazami. Ostatnią szarżę mieliśmy przed euro 2012. Niektórzy mówią: chwała Bogu, bo gdyby nie mistrzostwa, te drogi nie powstałyby. Czasami taka adrenalina jest nam potrzebna, ale nie powinno się robić z tego reguły – podkreśla Witold Orłowski.
Dziś czymś w rodzaju wielkiego wyzwania ma być plan Morawieckiego. Mamy dogonić Niemcy, uczynić naszą gospodarkę kreatorem, a nie naśladowcą. Znów mamy wielkie cele, z którymi trudno się nie zgodzić.
W historii polskiej ekonomii zdarzały się cuda. Wówczas romantyczna idea stawała się faktem. Takim wydarzeniem było zbudowanie od podstaw w kraju, który nie miał żadnych morskich tradycji, floty handlowej przed drugą wojną światową.
Według prof. Witolda Orłowskiego nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, kto ten XIX-wieczny spór wygra: romantycy czy pozytywiści. Jego zdaniem warto motywować, jak ci pierwsi, i realizować w sposób zdyscyplinowany i zorganizowany, jak chcieli drudzy.