Zwrotem, który najczęściej padał wczoraj z ust polityków różnych partii w Sejmie, było „Nie wiem”. Właściwie na każde pytanie dotyczące tego, co się wydarzy, od rana do wieczora słychać było tę samą odpowiedź.
A mogło być tak pięknie
Dzień otworzyły dwa wydarzenia: po pierwsze, decyzja o zawieszeniu debaty o ustawie budżetowej w Senacie, co otwierało drogę do rozmów. Po drugie, apel lidera PO Grzegorza Schetyny, by przełożyć obrady Sejmu do 18 stycznia. W tym czasie miałaby zostać uzgodniona treść uchwały proponowanej przez PO, która mówiłaby, że kontynuacja grudniowego posiedzenia na Sali Kolumnowej odbyła się z pogwałceniem prawa. Choć sformułowania Schetyny były dość ostre, to postawa PO świadczyła o próbie dojścia do porozumienia, tak by protestujący mogli wyjść z twarzą z zakończenia trzytygodniowej okupacji sali plenarnej.
Na początku wydawało się, że pomysł Grzegorza Schetyny, by zrobić przerwę do 18 stycznia i w tym czasie rozmawiać, zyska poparcie. Jak relacjonował jeden z posłów PiS, Jarosław Kaczyński miał powiedzieć, że jeśli to poważna propozycja, to jest do rozważenia. Posiedzenie nie zaczęło się zgodnie z planem o godz. 12 – zamiast tego zaczęły się kilkugodzinne narady toczące się na przemian w kierowniczych gremiach wszystkich partii i na konwentach seniorów. Dziennikarze pytali partyjnych liderów, szeregowych posłów o możliwy scenariusz, ale efekty były cały czas takie same: żadnych konkretnych informacji.
Pat trwał, a posłowie okupujący salę znaleźli się pod olbrzymią presją, obawiali się rozwiązań siłowych. – Opozycji chodzi o to, by przedstawiać się jako ofiary fizycznej agresji z naszej strony. Niedoczekanie – studził emocje jeden z posłów PiS. Z kolei parlamentarzyści PO odpowiadali, że jeśli nie będzie porozumienia, zablokują mównicę. – Nie dopuścimy do otwarcia posiedzenia – zapewniał jeden z polityków Platformy. Jednak i jedna, i druga strona liczyła, że do jakiegoś kompromisu dojdzie.
Już po herbacie?
Mimo tych nadziei w czasie konsultacji PO stale domagała się uznania posiedzenia na Sali Kolumnowej za nielegalne. PiS przeciwnie – chciał potwierdzenia przez opozycję jego legalności, choć w projekcie uchwały przedstawionej w pewnym momencie przez marszałka Marka Kuchcińskiego znalazły się słowa: „w związku z nietypowymi warunkami obrad w Sali Kolumnowej pojawiły się różne opinie co do prawidłowości tego posiedzenia”. Na to kluby opozycyjnie nie chciały przystać. Impas trwał.
O 16.45 miał się odbyć kolejny konwent, na którym zamierzano rozmawiać o propozycji marszałka Kuchcińskiego, ale został odwołany. Jednocześnie w Senacie po błyskawicznej debacie, na której senatorowie PO podnosili kwestię legalności budżetu, zapadła decyzja o głosowaniu poprawek. – Nie pozwolimy, by w Polsce rządziło liberum veto – mówił marszałek Senatu Stanisław Karczewski. – To było demagogiczne wystąpienie, oskarżacie opozycję o wszystko – ripostował Bogdan Borusewicz z PO. Ale ponieważ w debacie nie zgłoszono żadnych poprawek, bo PiS chciał wysłać projekt jak najszybciej do prezydenta, a PO kwestionowała legalność dokumentu, to głosowanie trwało chwilę. – Od momentu otrzymania ustawy prezydent ma siedem dni na decyzję – lakonicznie kwitował przekazanie budżetu kancelarii Marek Magierowski, rzecznik Andrzeja Dudy.
Kurs na skały
W związku z zakończeniem procedury legislacyjnej opozycja uznała definitywnie, że PiS przyjął bardzo jasny i ostry kurs. Potwierdził to wkrótce briefing Jarosława Kaczyńskiego, który podziękował Senatowi za decyzję, i zapowiedział otwarcie nowego posiedzenia Sejmu. – Żadna demokracja nie może się opierać na zasadzie, że mniejszościowa grupa nielegalnie blokuje działania parlamentu – mówił lider PiS. Sugerując, że jeśli PO nie zmieni nastawienia, mogą się posypać kary. Lider PO Grzegorz Schetyna odpowiadał: – Nie ma budżetu, jest przegłosowany wadliwie na nielegalnym posiedzeniu. Wszyscy, którzy w tym uczestniczą, biorą za to odpowiedzialność, również prezydent Duda – mówił. Tuż przed godz. 19 dziennikarzy wpuszczono na sejmową galerię, gdzie po chwili rozpoczęło się posiedzenie. Mównicę okupowali wciąż posłowie PO.
Dzisiaj ponownie zbierze się Sejm i zapewne ponownie nastąpi blokada mównicy. W tej chwili nadzieja na kompromis nie jest zbyt duża, ale istnieje. Np. poprzez skorzystanie z procedury nowelizacji budżetu. Wtedy nad kontrowersyjną ustawą ponownie może pochylić się parlament, a udział opozycji w pracach nad poprawkami symbolicznie kończyłby ten spektakularny spór.
Wszystko w rękach prezydenta
Dalsze losy uchwalonej przez parlament ustawy budżetowej będą zależeć od tego, kto i w jakim trybie zaskarży ją do Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli zrobi to prezydent, i to przed jej podpisaniem, jest duża szansa, że TK dopatrzy się nieprawidłowości przy uchwalaniu budżetu i procedura będzie musiała zostać powtórzona. A wszystko dlatego, że art. 224 ust. 2 konstytucji wyznacza trybunałowi krótki, zaledwie dwumiesięczny termin na rozpatrzenie wniosku prezydenta w sprawie ustawy budżetowej złożonego w trybie kontroli prewencyjnej. Tak więc, gdyby Andrzej Duda zdecydował się na taki krok, TK rozpatrywałby sprawę w pełnym składzie, w którym przewaga liczebna należy do sędziów niewybranych przez PiS (jest ich obecnie ośmiu). Na to jednak szanse są małe. Oczywiście ustawę budżetową mogą zaskarżyć do TK również posłowie opozycji. Tutaj jednak trybunał nie będzie związany żadnymi terminami i sprawa może spokojnie poczekać, aż rozkład sił w TK zmieni się na korzyść rządzących. Można także wyobrazić sobie, że wniosek posłów opozycji będzie czekał na rozpatrzenie tak długo, aż ustawa budżetowa się zdezaktualizuje (minie rok, na który została uchwalona). A wówczas TK będzie miał podstawę do stwierdzenia, że wyrokowanie w tej sprawie jest niedopuszczalne (z powodu utraty mocy obowiązującej zaskarżonych przepisów). Taki wybieg TK już w przeszłości stosował – tak było w przypadku ustawy okołobudżetowej na rok 2012, której zbadania domagały się sądy powszechne (postanowienie TK z 15 września 2015 r., sygn. akt P 89/15).