Polski rząd prowadzi intensywne konsultacje w sprawie wyboru szefa Rady Europejskiej. Na ostatniej prostej – przed jutrzejszym szczytem UE – w rozmowy włączy się premier Beata Szydło. Ma już umówione spotkanie z kanclerz Angelą Merkel. Szefowa rządu będzie prowadziła również rozmowy z premierami Włoch, Szwecji i Chorwacji. Na dziś widać trzy możliwe scenariusze rozwoju sytuacji.
W pierwszym Donald Tusk jest zatwierdzany przez Radę na najbliższym posiedzeniu. Można tego dokonać albo przy milczącym stanowisku Polski, albo przy sprzeciwie Warszawy (osamotniony polski rząd nie jest w stanie zablokować reelekcji). W czasie dyskusji o kandydaturze Tuska szczyt poprowadzi najpewniej premier pełniącej obecnie prezydencję w UE Malty Joseph Muscat. Jeśli będzie pewny, że wybór się powiedzie, może zapytać, kto jest za odnowieniem kadencji Donalda Tuska. Lub nawet prościej: czy jest sprzeciw wobec tej kandydatury. W tym ostatnim przypadku może poinformować również, że wie o sprzeciwie Polski. Pozostaje pytanie, czy dołączą do niego inne państwa (mniejszość blokująca to co najmniej cztery państwa). Jeśli poza Polską nikt się nie zgłosi, będzie to oznaczało finał sprawy. To realny wariant, bo nie ma precyzyjnie opisanych procedur podejmowania tej decyzji. Artykuł 15 Traktatu o UE mówi tylko, że przewodniczący Rady Europejskiej jest wybierany większością kwalifikowaną i jego mandat może być odnowiony jeden raz. Nie ma opisanej procedury zgłaszania kandydata. Nie mówiąc już o samym wyborze, poza wskazaniem większości kwalifikowanej jako minimalnego progu wyboru. Taki wariant oznacza, że kandydatura wskazana przez polski rząd – Jacka Saryusz-Wolskiego – może nie być w ogóle omówiona. Bo skoro obecny szef Rady dysponuje większością, nie ma sensu pochylać się nad innymi nazwiskami. Wydaje się, że to najbardziej prawdopodobny wariant. Politycy PO mówią o 90 proc. prawdopodobieństwa jego realizacji. Nawet politycy PiS wspominają o dużych szansach na taki rozwój sytuacji.
Reklama
Jeśli Polska będzie konsekwentnie sprzeciwiać się wyborowi Tuska i uda się przekonać jej kilka państw do tego, by decyzja nie była podejmowana szybko – możemy być świadkami odwlekania całego procesu. Polski rząd nie musi nawet przekonać tych krajów do kandydatury Saryusz-Wolskiego. Może zastosować argument, w myśl którego nie należy dokonywać wyboru wbrew woli państwa, z którego pochodzi jeden z kandydatów. Może się powoływać na to, że po wyborze Jeana-Claude’a Junckera na szefa Komisji Europejskiej (przy sprzeciwie Węgier i Wielkiej Brytanii) była mowa o tym, by takich sytuacji unikać i dokonywać wyboru w konsensusie. W takim wariancie musiałby się odbyć kolejny szczyt. Najpewniej w kwietniu. Wówczas doszłoby do kolejnej próby sił. Ale nawet w takim wariancie Tusk ma szansę na reelekcję w późniejszym terminie.
To obecnie najmniej prawdopodobny, ale możliwy wariant. Argumentem PiS za realizacją takiego scenariusza jest to, że wybór Donalda Tuska zostałby dokonany wbrew rządowi kraju, z którego się wywodzi. To może skłonić szefów państw unijnych do powściągliwości (by taki casus nie miał miejsca w ich przypadku). Przedłużenie wyboru szefa Rady i podkopywanie kandydatury Tuska może się okazać o tyle skuteczne, że w końcu – by uniknąć eskalacji konfliktu – wybrany zostanie inny kandydat. Na giełdzie pojawiła się kandydatura premiera Irlandii Endy Kenny’ego. Nawet jeśli dojdzie do realizacji trzeciego scenariusza, wydaje się mało prawdopodobne, by następcą Tuska został Saryusz-Wolski. To, że znalazł się poza Europejską Partią Ludową, zmniejszyło jego i tak małe szanse.