Z analiz Państwowej Komisji Wyborczej wynika, że w pięciu okręgach wyborczych liczbę wybieranych posłów należy zmniejszyć o jeden. W pięciu innych okręgach należy dodać po jednym mandacie. Zmiany wynikają z demografii.
Zgodnie z kodeksem wyborczym na koniec III kwartału poprzedzającego rok, w którym upływa kadencja Sejmu (a ta kończy się jesienią 2019 r.), ustalana jest liczba mieszkańców. PKW otrzymuje dane od wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Na tej podstawie stwierdzono, że liczba mieszkańców naszego kraju wyniosła dokładnie 36 971 408 osób. To zaś oznacza, że norma przedstawicielska (wynik dzielenia liczby wszystkich mieszkańców przez całkowitą liczbę mandatów, czyli 460) w wyborach do Sejmu wynosi 80 373 mieszkańców na mandat. Następnie liczbę mieszkańców poszczególnych okręgów dzieli się przez normę przedstawicielską, co daje (po zaokrągleniu) liczbę mandatów. W ten sposób PKW doszła do wniosków, w których okręgach i o ile liczbę wybieranych posłów należy zwiększyć lub zmniejszyć.
"PKW jednocześnie przypomina, że stosownie do art. 203 ust. 3 kodeksu wyborczego Sejm dokonuje zmian w podziale na okręgi wyborcze nie później niż na 3 miesiące przed dniem, w którym upływa termin zarządzenia wyborów do Sejmu. Termin ten to 14 sierpnia 2019 roku. Zatem termin dokonania zmian w podziale na okręgi wyborcze upływa 14 maja 2019 roku" – wskazuje PKW w piśmie do marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego.
Niewykluczone, że tego typu zmiany mogą mieć wpływ na polityczne szanse poszczególnych ugrupowań. – Korekty demograficzne w przypadku Sejmu są rutyną, choć tej zasady nie dochowano w poprzednich wyborach. W efekcie PO straciła, trochę przypadkowo, trzy mandaty – przypomina socjolog polityki Jarosław Flis. I wskazuje, że PKW mówi tym razem o korektach po jednym mandacie w jedną lub w drugą stronę, więc trudno przewidzieć, kto na tym zyska, a kto nie. – Jest pewnym kuriozum, że Sejm może zastosować reguły kodeksu wyborczego i zatwierdzić wyliczenia PKW lub nie, tzn. nie dokonać korekty – dodaje ekspert.
Reklama
Zdaniem naszego rozmówcy ciekawsza jest sprawa z okręgami wyborczymi do Senatu. – Tam za każdym razem trzeba rysować granice okręgów. Do tej pory największa partia w Sejmie zwyciężała w Senacie, ale to się może kiedyś skończyć. Dziś też nie jest to oczywiste. Dlatego podział na okręgi senackie jest delikatniejszą materią – zwraca uwagę Flis. PKW dokonała takich analiz na szczeblu wojewódzkim, gdzie norma przedstawicielska wynosi teraz 369 714 mieszkańców. Efekt? Na Mazowszu liczba wybieranych senatorów jest za niska (13 zamiast 15), a na Śląsku za wysoka (13 zamiast 12). PKW zwraca uwagę na sytuację w jeszcze dwóch regionach. Województwo podkarpackie, które ma ma większą liczbę mieszkańców niż lubelskie, ma pięć mandatów, podczas gdy temu drugiemu przypada sześć. "Sytuacja ta nie narusza wprawdzie art. 261 ust. 2 kodeksu wyborczego, lecz budzi wątpliwości" – wskazuje PKW.
– Do 2011 r. wszystko w przypadku wyborów do Senatu robiono ręcznie, nie było żadnego mechanizmu korygującego jak w przypadku okręgów sejmowych. Gdy pojawiły się JOW, przyjęto jako podstawę status quo, który sprowadzał się do tego, że tylu, ilu było senatorów w każdym okręgu sejmowym w 2007 r., tyle ma być tam okręgów jednomandatowych. To prowadziło do pewnych dziwactw. W okręgu 12 (Chrzanów) wybiera się tylko jednego senatora, choć jest większy od czterech okręgów sejmowych z dwoma senatorami – mówi Flis.
Jego zdaniem już w poprzednich wyborach Śląsk nie zasługiwał na tyle mandatów, ile miał. – Ale był problem, komu przydzielić ten nadmiar, bo nie ma żadnego algorytmu. Demografia jest jednak nieubłagana i jeśli przyjęto, że ustala się normy na szczeblu województw, to trzeba coś z tym zrobić – wskazuje ekspert. Jego zdaniem rysują się dwa warianty. Pierwszy zakłada obronę status quo i wprowadzenie minimalnych korekt. – Najlepszym wyjściem byłoby połączenie senackich okręgów katowickiego z tyskim, a sejmowy okręg podwarszawski podzielić na trzy okręgi senackie – rekomenduje Flis.
Drugi wariant to krojenie mapy senackiej od nowa, wedle bardziej sprawiedliwych zasad. – Przy czym pierwszy wariant jest bezpieczniejszy i przez to bardziej prawdopodobny, bo wypełni oczekiwania PKW, a nie będzie ryzyka politycznych awantur – dodaje i zaznacza, że wtedy w każdych kolejnych wyborach problem okręgów nieodzwierciedlających zmian w demografii będzie nabrzmiewał. Pismo z PKW trafiło nie tylko do prezydium Sejmu, ale także do sejmowej komisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw z zakresu prawa wyborczego. Prezydium komisji wciąż zastanawia się, czy zmiany będą proponowane Sejmowi. Wiceszef tej komisji Marcin Horała (PiS) jest za tym, by wdrożyć zalecenia PKW.
Opcja nowelizacji prawa leży na stole, ale z obawy przed zarzutami, że mieszamy coś w ordynacji przed wyborami, zastanawiamy się, czy to robić – mówi Horała. Zarzuty z pewnością padną, o czym świadczy opinia wiceszefa komisji z PO Mariusza Witczaka. – Lepiej nic nie robić. PiS nie pracuje nad ordynacją wyborczą, tylko się do niej włamuje. Istnieje ryzyko, że zmiany będą służyły PiS, a nie obywatelom. Dla bezpieczeństwa wyborczego pozostawianie obecnego stanu rzeczy jest bezpieczniejsze – ocenia poseł. Przyznaje, że takie pisma docierały do Sejmu w poprzednich kadencjach i np. w 2010 r. Sejm uznał, że korekty nie są na tyle istotne, by się nimi zajmować.