Liczący 7 tys. stron raport amerykańskiego Senatu na temat tajnych więzień CIA założonych poza granicami USA po 11 września 2001 r. jest do dziś dokumentem tajnym. Jego jawny skrót z 2014 r. to zaledwie 712 stron. Ani razu nie pada w nim nazwa konkretnego państwa współpracującego z amerykańskim wywiadem. Jak do tej pory najdalej w potwierdzeniu informacji, że w tym gronie była Polska, poszedł Aleksander Kwaśniewski. W 2014 r. – podczas konferencji prasowej komentującej raport – mówił o współpracy z Amerykanami i memorandum, które zaproponowano wówczas Waszyngtonowi, a które miałoby gwarantować przestrzeganie praw osób przetrzymywanych w Polsce.
Radosław Sikorski w wydanej niedawno książce "Polska może być lepsza. Kulisy polskiej dyplomacji" idzie znacznie dalej. Precyzuje, że były to "centra przesłuchań" i że przetrzymywano tam "terrorystów". Mówi o konkretnej willi, w której do tego dochodziło. I że Amerykanie za wszystko płacili. Chwali się, że miał okazję nocować w budynku, którego przeznaczenie do tej pory pozostawało tylko prasową spekulacją.
Zapytaliśmy osoby związane z dyplomacją i służbami specjalnymi o ocenę książki Radosława Sikorskiego. Wiceszef MSZ odpowiedzialny m.in. za politykę bezpieczeństwa i wschodnią Bartosz Cichocki uznał, że podawanie takich rewelacji jest nieodpowiedzialne. Tak robi osoba, która żegna się z polityką. Trudno oceniać, gdy ktoś najpierw pisze, a potem myśli o tym, co napisał - powiedział w rozmowie z DGP Cichocki. Proszący o zachowanie anonimowości były pracownik polskich służb specjalnych zapewnia, że konwencja, w której jest utrzymana publikacja, jest co najmniej dziwna.
Miesza się wiele wątków. Bezwartościowe informacje przeplatane są bardzo wrażliwymi danymi - komentuje. Wiele podawanych faktów jest bardzo prawdopodobnych. Nie oznacza to jednak, że po zaledwie kilku latach od tych wydarzeń należy je ujawniać. To co jest wartościowe dla dziennikarzy, nie musi służyć państwu - dodaje. Były wysokiej rangi polski dyplomata mówi wprost, że Sikorski poszedł za daleko. Nie wierzyłem, że to się ukazało - komentuje. Z kolei zwolennicy Sikorskiego przekonują, że "taki jest Radek", a styl odzwierciedla okres, gdy był ministrem. Był problem z jego nadmierną szczerością - przyznaje jeden z nich.
Książka Radosława Sikorskiego ukazała się jesienią. Jednak jak wynika z naszych rozmów, ani po stronie
opozycji, ani rządu rewelacje ujawniane przez byłego ministra nie są powszechnie znane. Z tego powodu wiele osób nie chce ich komentować oficjalnie. Tymczasem sensacyjnych danych jest masa.
"Neoficką nadgorliwością wykazano się wówczas, gdy udostępniono Centralnej Agencji Wywiadowczej ośrodek w Starych Kiejkutach (…) sposób załatwienia tej sprawy nosi znamiona braku szacunku dla własnego państwa. Nie zadbano o podpisanie stosownych porozumień" - pisze w swojej najnowszej książce
Radosław Sikorski. Dorzuca dane precyzujące, gdzie konkretnie przesłuchiwano obcokrajowców: "Może jedyną korzyścią z wasalnego epizodu centrum przesłuchań w Kiejkutach jest to, że willę, w której Amerykanie trzymali terrorystów, później dla niepoznaki wyremontowano, dzięki czemu miałem godziwe warunki noclegowe podczas dorocznych spotkań z młodym narybkiem naszych szpiegów".
W Starych Kiejkutach istotnie od października 1972 roku mieści się szkoła oficerska polskiego wywiadu. Informacja o willi, w której miało dochodzić do torturowania podejrzanych, od lat krążyła jako nieoficjalna i niepotwierdzona. Amerykańska prasa pisała o tym budynku i jego remoncie. Żaden polski polityk ani urzędnik w obawie o postawienie zarzutów ujawnienia tajemnicy państwowej nie zdecydował się jednak, by pójść tak daleko w doprecyzowaniu tych doniesień.
Rozważania o Starych Kiejkutach to jednak dopiero początek. Były szef dyplomacji potwierdza ofertę rozbioru Ukrainy złożoną przez Władimira Putina Donaldowi Tuskowi, mimo że były premier RP od lat przekonuje, że na molo rozmawiał jedynie o pogodzie. Sikorski zdradza, jak Polska blefowała, kiedy twierdziła, że budowa gazociągu północnego zablokuje rozwój terminalu LNG w Świnoujściu. Wikła się też w groźne rozważania na temat niejawnych etatów byłych pracowników MSZ, wskazanych z imienia i nazwiska.
Więzienia CIA
Jeszcze w styczniu 2014 r. ówczesny szef MSZ prezentował znacznie bardziej zachowawcze stanowisko. Nie będę komentował spekulacji prasowych dotyczących rządów SLD, gdy sprawa jest, zresztą tylko u nas, przedmiotem dochodzenia prokuratorskiego - mówił Sikorski. W ten sposób odniósł się do opublikowanego wówczas w "Washington Post” artykułu, według którego Polska za Kiejkuty wzięła od USA 15 mln dol. Więzienia były wówczas jedynie domniemane, a doniesienia na ich temat "spekulacjami". Teraz jest inaczej. "Decyzja o udostępnieniu Starych Kiejkut była ryzykowna i nawet zrozumiała w kontekście szoku po ataku na naszego najważniejszego sojusznika" - czytamy w książce. "Myślę, że prokuratorskie śledztwo w tej sprawie też jest nadgorliwością, ale skoro pozwolono sobie na bezumowne branie milionów dolarów gotówki w kartonach, to prokuraturze trudno się dziwić".
Sikorski potwierdza zatem, że za "udostępnienie Starych Kiejkut" CIA płaciło Polsce. To co opisywał "Washington Post" w tekście z 2014 roku - podając, że chodzi konkretnie o Polskę i obiekt Kwarc - przestało być spekulacją. Pieniądze istniały. Do tego "brano je bezumownie" i "w kartonach". "Washington Post" pisze, że na remont willi, w której przesłuchiwano - Amerykanie wydali 300 tys. dol. Sikorski potwierdza, że taki remont rzeczywiście miał miejsce. Jak rozumiem minister nie pisze o tym wszystkim na podstawie doniesień prasowych. Jego publikacja ma indeks osobowy i geograficzny. Podane są również źródła ilustracji. Nie ma jednak wzmianki, by autor powoływał się na tekst "Washington Post" czy jakikolwiek inny. Sikorski stylizuje się na osobę, która zna zagadnienie od środka. Zza kulis.
Rozbiór Ukrainy
Minister na luzie wraca do - wydawałoby się zamkniętego - tematu rozbioru Ukrainy, który miał sugerować naszym władzom Władimir Putin. Po raz pierwszy były szef MSZ wspomniał o tym w rozmowie z portalem Politico w 2014 r., za co niemal wylądował na marginesie polityki. W tej wersji oferta rozbioru miała paść podczas wizyty Donalda Tuska w Moskwie w 2008 roku. (Rosja – red.) chciała, byśmy przyłączyli się do rozbioru Ukrainy. Chciała, byśmy zaangażowali swe wojska na Ukrainie. (...) To była jedna z pierwszych rzeczy, jakie mojemu premierowi Donaldowi Tuskowi powiedział Putin. Stwierdził wtedy, że Ukraina to sztucznie stworzony kraj, że Lwów jest polskim miastem i że moglibyśmy to wspólnie rozwiązać. Na szczęście Tusk nie odpowiedział. Wiedział, że jest nagrywany - mówił cztery lata temu Sikorski w Politico.
Gdy po tych słowach rozpętało się piekło, oświadczył, że doszło do "nadinterpretacji", a on sam nie autoryzował tekstu. Później dodał, że "zawiodła go pamięć". W książce znów zmienia kurs. Precyzuje, że o "polskim Lwowie" Putin mówił podczas wizyty w Trójmieście we wrześniu 2009 r. "Sopocka aluzja Putina" sugerowała "podzielenie się wpływami na Ukrainie" i potencjalne "korzyści z porozumienia z Rosją". Na taki krok nie zdecydowano się, gdyż "grając z Moskwą, moglibyśmy skompromitować się na Zachodzie i niczego nie osiągnąć na Wschodzie". Te słowa właściwie w pełni potwierdzają tezy Sikorskiego z Politico. Różnica dotyczy niuansów. W złym świetle stawia to politykę resetu wobec Rosji, uprawianą przez Donalda Tuska. Okazuje się bowiem, że mimo krytycznego stanowiska rządu wobec "sopockiej aluzji" (co wyraźnie zaznacza w książce Sikorski) Polska dalej w ten reset brnęła.
Drażliwe personalia
Równie mięsiste są wątki dotyczące konkretnych, wymienionych z imienia i nazwiska, pracowników MSZ. Pod koniec grudnia 2018 r. były dyplomata w Moskwie, następnie chargé d’affaires RP w Mińsku, a dziś publicysta DGP i Onetu Witold Jurasz w tym ostatnim portalu wyraził żal, że Sikorski sugeruje jego pracę dla służb wywiadowczych (pisze m.in. o Juraszu jako osobowym źródle informacji amerykańskiego wywiadu). Ujawnia przy okazji domniemane zaangażowanie jego ojca (również dyplomaty) w rozmowy o rozbrojeniu Libii z broni masowego rażenia.
Fakt pracy bądź współpracy z wywiadem (w grę teoretycznie wchodzić mogłyby Agencja Wywiadu bądź Służba Wywiadu Wojskowego) objęty jest tajemnicą państwową o najwyższej klauzuli - ściśle tajne. Pisząc o tym, iż trudniłem się "szpiegowskim fachem", minister Sikorski albo więc napisał nieprawdę, albo dopuścił się ujawnienia tajemnicy państwowej, co jest przestępstwem – napisał w Onecie Witold Jurasz. Publicysta przywoływał amerykański przypadek Valerie Plame. Po artykule, w którym ujawniono, że jest ona agentką CIA, w Stanach Zjednoczonych wybuchł skandal. Prokuratura skierowała akt oskarżenia przeciw byłemu szefowi gabinetu wiceprezydenta Dicka Cheneya, Lewisowi "Scooterowi" Libby’emu, który miał stać za przeciekiem. Różnica polega jednak na tym, że Libby nie ujawnił tej informacji w książce wydanej pod swoim nazwiskiem. Jego tożsamość - jako informatora gazety - chroniła tajemnica dziennikarska. W rozmowie z DGP Witold Jurasz nie chce wracać do tematu. W zasadzie nie mam nic do dodania, poza tym, co napisałem w swoim felietonie - mówi.
Blef w Świnoujściu
Wisienką na torcie jest ujawnienie przez Sikorskiego, jak polski rząd blefował, przekonując, że Nord Stream zablokuje terminal LNG w Świnoujściu. Albo podanie, że wiedzieliśmy przed Amerykanami o przekroczeniu przez rosyjskie oddziały podczas inwazji na Gruzję w 2008 r. Tunelu Rokijskiego, który łączy Osetię Płn. z Południową (żaden rozsądny kraj nie chwali się w taki sposób swoimi sukcesami wywiadowczymi).
W przypadku LNG według Sikorskiego zagrożenie dla portu ze strony Nord Streamu miało być jedynie "tzw. tematem" wywołanym przez lokalnych polityków PiS. Niemcy mieli zapytać wówczas o plany rozwoju terminalu. "Niestety port niczego takiego nie był w stanie pokazać" - pisze Sikorski. Obawy zachodniopomorskiego PiS rzeczywiście mogły być niedorzeczne, a port mógł nie mieć argumentów. Praktyka dyplomatyczna zna jednak przypadki blokowania pewnych projektów za pomocą mniej lub bardziej udanej propagandy. Nord Stream miał więc szkodzić również ptakom na wyspach Wolin i Uznam. I być niebezpieczny dla zatopionych w Bałtyku podczas II wojny światowej chemikaliów. Próżno jednak szukać przykładów, kiedy państwo z własnej i nieprzymuszonej woli przyznaje się do sięgania po takie metody.
Jest bardzo prawdopodobne, że Radosław Sikorski należy do wąskiego grona najzdolniejszych polskich polityków. Swoim talentem reporterskim, który objawił się w doskonałych "Prochach świętych", opisujących podróż autora do Heratu w czasie sowieckiej inwazji na Afganistan, dorównuje takim pisarzom, jak Józef Mackiewicz w "Kontrze" czy "Lewej wolnej". To ten sam chirurgiczny styl i precyzja. Czym innym jest jednak satysfakcja czytelnika, a czym innym świadomość konsekwencji spraw ujawnianych z pozycji byłego ministra (zakładając oczywiście, że są prawdziwe). Niewykluczone, że na taki ruch może sobie pozwolić polityk supermocarstwa. Za nadmierną szczerość byłych prezydentów USA mogą płacić co najwyżej współpracownicy Ameryki. Przy ujawnianiu kulisów naszej dyplomacji obciążony zostanie rachunek państwa polskiego.