- Teraz mam siłę, mam teraz bardzo dużo siły. Nie wiem, jak długo ta siła będzie, czy ona pozostanie, czy przyjdą momenty trudne. Paweł był wszędzie i myślę, że to ważne żeby mówić o nim – mówiła Magdalena Adamowicz.
- Ja nie chcę milczeć o tym, chcę powiedzieć o tym, że ja nie czuję, nie mam w sercu nienawiści do tego człowieka, który zabił Pawła, ani nienawiści do jego rodziny. Mam ból w sercu, cierpienie, żal, ale wiem, że to zachowanie tego człowieka, który siedział w więzieniu, był indoktrynowany reżimową telewizją, że to co się dzieje, ten hejt, nienawiść, spowodowała, że był owocem tej nienawiści - mówiła w programie "Fakty po faktach" wdowa po Pawle Adamowiczu.
Stwierdziła, że rząd, który jest ręcznie sterowany, prokuratura sterowana przez ministra, media reżimowe, które trzeba tak nazwać, którymi wiadomo kto rządzi, a kto z tylnego fotela wszystko nakręca, powodowały tę nienawiść ogólną. – Ale też naszej rodzinie wyrządziły wiele krzywdy. Paweł, on zawsze używał tego słowa, ale ja go nie lubiłam, był "grillowany" żywcem – powiedziała. Wspominała, że urzędy skarbowe wymyślały absurdalne zarzuty, nękały rodziców zarówno jej, jak i jej męża. – Podobnie, jak reżimowa telewizja, która biegała za Pawłem. Wchodziła do biura mojej mamy. Myśmy się bali – mówiła.
Na uwagę, że za to, co mówi o mediach publicznych niektórzy grożą pozwami, odparła, że się nie boi. - Nie boję się, dlatego, że ponad sto programów było oczerniających Pawła - wyjaśniała. Zwróciła uwagę, że postępowania jej zmarłego męża trwały wiele lat, były umorzone i nigdy nie zostały doprowadzone do końca.
Dodała, że z kolei dziennikarze wspominali, że będzie "aresztowany lada dzień", zastanawiali się, co będzie po wyborach, gdy wygra, czy zostanie aresztowany.
"Chciałam chronić córkę"
- Warunkiem moim, zgodą by Paweł startował w wyborach po raz kolejny, było to aby nasza córka wyjechała za granicę, by nie była przy tym hejcie, gdy media i jego przeciwnicy, często prześcigali się w różnych absurdalnych oszczerstwach – opowiadała. Zwróciła uwagę, że osądzali go o wszystko. – Nasza córka jest bardzo mądra, wrażliwa, dużo rozumie. Chciałam ją chronić, wiedziałam, że to będzie dla niej najcięższe, dlatego postanowiliśmy żeby na jeden rok wyjechała. Ja po wyborach dołączyłam do niej – wspominała.
Wyznała, że jej zmarły mąż, mówił zarówno jej, jak i córkom, jak mają zachowywać się, jeśli o 6 rano ktoś zacznie pukać do drzwi. Stwierdziła, że gdy słyszała za oknem podjeżdżający samochód, podchodziła i patrzyła, czy nie wysiada z niego większa liczba mężczyzn, która "wtargnie, rzuci Pawła na podłogę, zacznie przeszukiwać nasz dom". – Nie chciała żeby córki były świadkami czegoś takiego. Myśmy się bardzo bali, byliśmy zastraszani. Paweł był silny, ale baliśmy się o dzieci, rodziców, rodzinę – mówiła.
Pytana o to, czy ta śmierć coś zmieni, stwierdziła, że ważne jest narodowe pojednanie, ale musi ono iść nie tylko od polityków, ale też samych ludzi. – Muszą być serdeczni, nie wrodzy. Media nie mogą na siłę szukać sensacji, muszą ważyć słowa, bo słowa mogą zabić. Słowa, które padały Pawła strasznie raniły. Brał je na swoje barki i okazało się, że te słowa też go zabiły – mówiła.
Zwróciła uwagę na "normalnych, zwykłych ludzi, którzy niestety mają wąskie horyzonty i oglądając jeden jedyny program, nie konfrontując, nie sprawdzając podanych informacji, w innych źródłach, przyjmują wszystko za pewnik". Wspomniała przy tej okazji o starszym małżeństwie, które przyszło do Bazyliki Mariackiej oddać hołd jej mężowi. Zapytani, czy nie chcą usiąść, odpowiedzieli ze łzami w oczach, że będą stać, o przyszli przeprosić zmarłego prezydenta. - Bo my wierzyliśmy w to, co podaje telewizja, wierzyliśmy i nie wiedzieliśmy, jak jest naprawdę, jakim on jest człowiekiem. Jest nam niezmiernie wstyd, żałujemy i prosimy go o wybaczenie - przytoczyła ich słowa Magdalena Adamowicz.
Jeszcze raz podkreśliła, że ma siłę, ale boi się o przyszłość dzieci. – Jestem wierząca, mam łaskę wiary, to mi pomagało żyć, znieść te całe prześladowania nasze. Teraz też czuję, że ta wiara daje mi siłę. Modlę się aby te siły nie osłabły – powiedziała. Przyznała jednak, że ma w sobie lęk, jak teraz, po śmierci męża, poradzi sobie razem z córkami. – Wczoraj córka mówi: "Mamo, już nigdy nie będę mogła przytulić się do taty, jego ramienia, jego kochanej brody". Lubiły się tak miziać po brodzie taty. Jak byliśmy na urlopie, to codziennie była rotacja, kto śpi z tatą. Raz córka jedna, raz druga, raz ja – wspominała. Na stwierdzenie, że i ona, i córki nie zdążyły się pożegnać ze zmarłym mężem i ojcem, odpowiedziała, że spędzone razem ostatnie dwa tygodnie w Stanach Zjednoczonych, były wspaniałym czasem. – Pawła samolot się spóźnił na wylot do Polski. Mieliśmy dużo więcej czasu na lotnisku. Tuliliśmy się, całowaliśmy. Młodsza córka, jak nigdy, płakała: "Tato, nie odjeżdżaj". To było wyjątkowe pożegnanie. Miał jeszcze w lutym przyjechać na kilka dni. Ja czuję, że jesteśmy z nim pożegnane – mówiła Magdalena Adamowicz.
"Całym sercem popieram Aleksandrę Dulkiewicz"
Wyznała, ze wciąż ma wrażenie, że śmierć jej męża to sen, z którego zaraz się obudzi. Pytana o zaplanowane na 3 marca wybory nowego prezydenta Gdańska, odpowiedziała, że jest już godny następca. – Całym sercem popieram Aleksandrę Dulkiewicz. Wiem, że ona będzie kontynuowała dzieło Pawła. Paweł też by sobie tego życzył. Gdy byliśmy na urlopie, też dużo mówił o planach, swoich ludziach, bo to był czas zmian. Miał do Oli pełne zaufanie – wspominała.
Zapytana o Gdańsk, odpowiedziała, że to najcudowniejsze miejsce na świecie. – Mimo, że jestem napływową gdańszczanką, kocham to miasto bardzo. Jestem zaborcza, jak ktoś mówi, że gdzie indziej jest lepiej. Wyciągam argumenty żeby pokazać, jaki jest, jaką ma tradycję, mieszkańców, jak się zmienił – mówiła. Podkreślając, że nawet dzieci widzą, ile w Gdańsku się zmieniło.
Przyznała, że jej mąż miał swoje zdanie i mocno je artykułował. - Teraz te jego wszystkie myśli, wypowiedzi wracają, ale kiedyś były chowane. Był intelektualistą, bardzo dużo czytał. Nie docenialiśmy tego. Cieszę się, że teraz to zaczyna być doceniane. On nie tylko czytał, ale i przemyśliwał, notował, układał plany na przyszłość. To było czytanie dla rozwoju – powiedziała. Zdradziła, że Adamowicz pisał ręcznie, bo nie lubił komputera. – Twierdził, że jak pisze ręcznie to mózg, ręka powodują, że lepiej myśli – powiedziała.
Dopytywana, czy czeka na wynik śledztwa, powiedziała, że nie myśli o tym. – Nie wiem, jakie będą nasze plany. W Gdańsku będziemy, ale przez najbliższe tygodnie, miesiące będziemy potrzebować spokoju, będę myśleć, co zrobimy – powiedziała. Zapowiedziała, że zarówno ona, jak i jej córka, mają zamiar spotkać się z Jerzym Owsiakiem, szefem fundacji WOŚP.
"Myślę, że to był mord polityczny"
Zapytana o to, czy jej zdaniem śmierć prezydenta Gdańska, to był mord polityczny, odpowiedziała, że tak uważa. - Ja tak myślę. Nie w tym sensie, że ten człowiek dostał konkretne zlecenie od kogoś, ale tak jak mówiłam, ta mowa nienawiści, też politycznej, właśnie karmienie tym ludzi, spowodowało, że ten człowiek, po prostu, tak a nie inaczej się zachował. Gdyby nie było takiej nagonki na Pawła, chęci zniszczenia, grillowania, kąsania, myślę, wierzę, że do tego by nie doszło – mówiła.
- Nie cierpię tego słowa wdowa, czuję się ciągle żoną. Paweł dla mnie ciągle jest, nie ma go fizycznie, ale on jest i zawsze będzie – wyznała.