Lider stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa i współtwórca skupiającej progresywnych samorządowców i przedstawicieli ruchów miejskich z całej Polski inicjatywy Energia Miast ocenił też w rozmowie z PAP, że w przyszłości ruchy miejskie "muszą wejść do polityki ogólnokrajowej", ponieważ jest to warunek realnego wpływu także na poziomie lokalnym.
Jego zdaniem mogłyby one znaleźć wspólny język m.in. z tymi działaczami Wiosny czy Razem, którzy nie wyobrażają sobie działania po wyborach w ramach SLD.
Mijają trzy tygodnie od pierwszych wzmianek o tym, że prowadzi pan rozmowy o starcie w wyborach z list komitetu Lewicy. Czy podjął pan jakąś decyzję w tej sprawie?
Te rozmowy były od początku pozorowane. Doszło do dwóch spotkań po 20 minut. Przedstawiliśmy przedstawicielom Lewicy - a właściwie SLD, bo Lewicy już nie ma - nasz program, nasze 21 tez. Powiedzieliśmy, że jako ruchy miejskie skupione m.in. w Energii Miast reprezentujemy prawie 200 tysięcy wyborców z wyborów samorządowych i jesteśmy zainteresowani startem w wyborach.
Niestety do rozmów z ruchami miejskimi nie doszło, to było blokowane, chciano rozmawiać tylko ze mną w pojedynkę i starano się nas rozgrywać. Dziś mogę powiedzieć na sto procent: nie będę startował w najbliższych wyborach. I, z tego co się orientuję, nie weźmie z nich udziału praktycznie nikt ze środowiska ruchów miejskich.
Jeszcze w zeszłym tygodniu ze strony przedstawicieli komitetu lewicy padało zapewnienie, że zaproszenie dla przedstawicieli ruchów miejskich, w tym pana, jest otwarte. Ostatecznie się nie znalazło?
Ewidentnie nie było zainteresowania, żeby się znalazło. Fakt, że w orbicie tego komitetu pojawił się b. wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz, i że spotkał się on z poważniejszym traktowaniem niż my, pokazuje naturę tego projektu.
Wychodzi przecież na to, że projekt Lewicy to tak naprawdę projekt "reinkarnacji" SLD, a Wiosna i Razem zostały właściwie zlikwidowane, sprowadzone do roli przystawek bez żadnej podmiotowości. Myślałem, że będziemy rozmawiać o szerokiej progresywnej liście, a nie operacji transplantacji twarzy SLD. A ja startu pod nazwą SLD sobie nie wyobrażam. Poza wszystkim innym - rodzice by mnie chyba wydziedziczyli.
Nie wierzy pan, że SLD zmieni się pod wpływem nowych partnerów?
To niestety nie są dzisiaj partnerzy, ale klienci Czarzastego. Trudno uwierzyć, że SLD sama z siebie nagle zmieni się o 180 stopni, zacznie występować po stronie słabszych i po stronie środowiska naturalnego, skoro przez ostatnie dekady prowadziła neoliberalną politykę i programowo było jej bliżej do Korwina niż do Razem.
Jest dla mnie zaskakujące, że Robert Biedroń i Adrian Zandberg zdecydowali się firmować tę "transplantację organów" do SLD.
Jeszcze pod koniec zeszłego tygodnia pisał pan, że rozmowy o współpracy z lewicowym komitetem trwają. Według doniesień medialnych miał pan otrzymać ofertę startu do Sejmu z czwartego miejsca w Warszawie. To było miejsce poniżej oczekiwań?
Faktycznie usłyszałem taką ofertę, ale to była oferta skierowana tylko do mnie, nie uwzględniała w żaden sposób szerszego środowiska ruchów miejskich. Nie było też mowy o wzięciu na sztandary elementów naszego programu. A tu nie chodziło o mnie, tylko o obecność w Sejmie ruchów miejskich i ich programu.
Jak widzi pan w takim razie dalszą przyszłość polityczną - swoją i ruchów miejskich?
Ruchy miejskie muszą wejść do polityki ogólnokrajowej. To warunek realnego wpływu także na poziomie lokalnym. Myślę, że znajdą one wspólny język także z tymi działaczami Wiosny czy Razem, którzy nie wyobrażają sobie działania po wyborach w ramach SLD. Tych ludzi jest bardzo wiele. Na dziś nie umiem jeszcze powiedzieć, jaka będzie moja rola w tym procesie. Jakiś czas temu zrezygnowałem z czynnej polityki, start w wyborach oznaczałby oczywiście zmianę tej decyzji.