Republikanin przegrał, bo nie potrafił dostosować się do reguł gry małego ekranu. Był słabo umalowany, zgodził się na debatę na stojąco mimo urazu kolana, jego szary garnitur słabo wyróżniał się na tle ściany podobnego koloru, a wysoką temperaturę studia Nixon znosił gorzej niż jego oponent. Po prostu się pocił.

Reklama

Tej nauki od tej pory nie zapomniały sztaby wyborcze najpierw w Stanach Zjednoczonych, a potem w Europie. "Ustalany jest nawet najmniejszy szczegół programu. Przykład: w czasie ostatniej debaty między Angelą Merkel i Gerhardem Schroederem chadecy zadbali o to, aby wyznaczyć kandydatom ścisły czas odpowiedzi, dozwoloną liczbę replik, kolejność zadawania pytań. Bali się, że bez takich reguł błyskotliwy, dowcipny Schroeder zaskoczy czymś Merkel i doprowadzi do jej porażki" - tłumaczy DZIENNIKOWI politolog brytyjskiego uniwersytetu Sussex Dan Hough.

Wszystkiego sztaby nie są jednak w stanie przewidzieć. Padł tego ofiarą w 1992 roku George H. Bush. Gdy jego konkurent Bill Clinton z pasją odpowiadał na pytanie o ubezpieczenia zdrowotne, kamera pokazała, jak znudzony tym Bush spogląda na zegarek. Amerykanie uznali, że opływającego w luksusy republikanina nic nie obchodzi dola przeciętnego obywatela.

Każdy szczegół się liczy, bo z oglądalnością debat mogą się równać tylko największe hity telewizyjne. We Francji ta z maja tego roku - Ségolène Royal kontra Nicolas Sarkozy - przyciągnęła 15 milionów widzów, w USA starcie George’a Busha z Johnem Kerry oglądało blisko 100 milionów. To w obu przypadkach aż 1/3 elektoratu. Debaty telewizyjne mają najdłuższą tradycję w krajach o ustroju prezydenckim, takich jak USA i Francja. Tu kluczowe jest bowiem zderzenie osobowości. Ale stopniowo pomysł przechwyciły demokracje parlamentarne Europy.

Reklama

W Anglii od 10 lat publiczna BBC na parę dni przed rozstrzygającym dniem elekcji zaprasza do studia przywódców parlamentarnych trzech głównych ugrupowań: Konserwatystów, Partii Pracy i Liberalnych Demokratów. W Szkocji i Walii w programie dodatkowo uczestniczą liderzy szkockich i walijskich nacjonalistów, choć największe ugrupowania prawicy i lewicy chciałyby doprowadzić do ich marginalizacji. Pozycja nadawcy jest jednak tak wyjątkowa, że w przeciwieństwie do innych państw to on narzuca sposób zadawania pytań, czas odpowiedzi, zasady bezpośredniej wymiany zdań między kandydatami, a także uczestników rozmowy.

W Niemczech tak ścisłych reguł już nie ma. Wszystko się zaczęło, gdy pięć lat temu Gerhard Schroeder pozwał do telewizyjnej potyczki ówczesnego kandydata CDU/CSU Edmunda Stoibera. Z debaty telewizyjnej zostali wykluczeni kandydaci mniejszych partii: Zielonych, Liberałów czy postkomunistycznej lewicy. "Schroeder wierzył, że Stoiber wypadnie w telewizorze słabo, bo jest sztywny i ma niemiły dla Niemców z północy bawarski akcent. Stoiber podjął rękawicę, aby nie powstało wrażenie, że ucieka przed wyzwaniem. Ale przegrał" - mówi Dan Hough.

W Niemczech telewizja jeszcze nie zdołała bez reszty narzucić zasad wyborczej debaty. Kandydaci głęboko wgryzają się w techniczne szczegóły systemu ubezpieczeń społecznych i reguł podatkowych. Chcą udowodnić widzom, że potrafią rozwiązać najbardziej skomplikowane problemy kraju.

Reklama

Inaczej w Ameryce. Tu zwarcie między kandydatami Demokratów i Republikanów organizowane pod koniec kampanii jest przede wszystkim wielkim show. Prowadzący zadaje obu pretendentom identyczną serię pytań, na które mogą odpowiadać w zaledwie 90 sekund. Sami kandydaci między sobą nie rozmawiają. Wygrywa ten, kto sformułuje hasło najbardziej przemawiające do wyobraźni największej liczby wyborców. Trzy lata temu Bush przekonał Amerykanów, że będzie lepiej bronił bezpieczeństwa kraju, zdaniem: "Jeśli wycofamy się z Iraku, terroryści pójdą naszym śladem i pojawią się w Ameryce". Rzeczywistość nie miała większego znaczenia.

Odwrotnie Gerald Ford. W potyczce z Jimmym Carterem sprzed 31 lat nieopatrznie palnął: "Nie ma czegoś takiego, jak dominacja Sowietów nad Europą Środkową i nie dojdzie do niej za moich rządów". Nie pomogły późniejsze tłumaczenia. Republikanin był skończony. Tym jednym zdaniem.