Dorota Gawryluk: PiS-owi zaszkodził styl rządów

Zwycięzcę już znamy. Teraz najważniejsze są pytania, czy PO będzie miało większość i czy PiS będzie miał liczbę mandatów pozwalającą zablokować odrzucenie przez Sejm weta prezydenta.

Reklama

Jeśli Platforma będzie miało większość, to jest szansa na stabilizację. I to nawet w sytuacji, gdy Sejm nie będzie mógł odrzucać weta prezydenckiego. Myślę, że byłoby niewiele ustaw, z którymi nie zgadzałyby się oba ugrupowania i odrzucałby je prezydent Lech Kaczyński. Jedynym problemem byłyby być może ustawy podatkowe. Jest jednak sporo obszarów porozumienia. Na przykład Donald Tusk powiedział, że jest za dokończeniem lustracji.

Wbrew pozorom ostra kampania wyborcza nie uniemożliwi współpracy PO i PiS. Ich relacje zostały zatrute już dwa lata temu i od tego czasu nie są ani gorsze, ani lepsze. Poza tym ta ostatnia kampania nie była taka ostra. Miało pojawiać się mnóstwo haków, brudnych chwytów. Tymczasem w poprzedniej kampanii było ich więcej. Teraz była w zasadzie tylko konferencja CBA w sprawie posłanki Sawickiej.

Reklama

PO wygrała dzięki dwóm podstawowym błędom PiS. Pierwszy to polityka personalna, a druga rzecz to styl rządzenia. A w kampanii wyborczej hasła PO i PiS były w zasadzie podobne. Dlatego też sądzę, że po wyborach w polityce nowego rządu będzie dużo elementów kontynuacji - mam nadzieję, że w lepszym stylu.

Wynik PSL to osobisty sukces Pawlaka.

Zaskoczona jestem słabym wynikiem LiD. Sądziłam, że będzie mieć około 16-18 procent. Zlepek różnych partii i brak programu bardzo zaszkodziły. Oczywiście, PO i PiS w kampanii też nie przedstawiły spójnego programu i grały głównie na emocjach, ale ich wyborcy już dobrze znali cele tych partii. LiD jako nowy twór musiał zaproponować coś swojego, ale tego nie zrobił. LiD zaszkodził też Aleksander Kwaśniewski, jego styl i słynne wpadki.

Reklama

LPR i Samoobrona przegrały na własne życzenie. Jeśli nie przekroczą nawet 3 procent, to nie będą mieć nawet dotacji - oznacza to ich śmierć. To przede wszystkim koniec Andrzeja Leppera.

Warto też odnotować kompromitację Państwowej Komisji Wyborczej. Informacja o tym, że zabrakło kart brzmi absurdalnie. Z dużym wyprzedzeniem było wiadomo, że frekwencja będzie wysoka i PKW miała czas, żeby się do tego przygotować.

Monika Olejnik: Rządził będzie PO-PSL

Miłym zaskoczeniem tegorocznych wyborów jest frekwencja, choć spodziewałam się jeszcze wyższej. Absolutnym skandalem - problemy z dowiezieniem kart wyborczych do kilku komisji wyborczych, przez co znacznie przedłużyła się cisza wyborcza. To straszna kompromitacja Państwowej Komisji Wyborczej. Aż strach pomyśleć, ile musielibyśmy czekać, gdyby frekwencja wyniosła 70 procent?

PiS musi być zszokowane tym, że od wyniku Platformy dzieli ich ponad 10 punktów procentowych. Tej różnicy nie można wytłumaczyć błędem statystycznym. Wydawało się, że obie formacje idą łeb w łeb, jednak zgodnie ze wstępnymi wynikami sondażowymi Prawo i Sprawiedliwość poniosło w wyborach porażkę. A jeszcze słyszę słowa premiera Jarosława Kaczyńskiego, że sondaże przedwyborcze są sfałszowane. To powinno skłonić polityków PiS do myślenia i zastanowienia się nad przyczynami przegranej.

Jedno jest pewne: prezydent będzie zmuszony powierzyć tekę premiera Donaldowi Tuskowi. Platformie i Tuskowi pomogły przede wszystkim wygrane debaty telewizyjne - z premierem i Aleksandrem Kwaśniewskim.

Wynik LiD jest i tak zaskakująco wysoki jak na ostatnie przypadki i wypadki byłego prezydenta, który przecież był twarzą ugrupowania. Duże brawa należą się Waldemarowi Pawlakowi, który prowadząc spokojną kampanię zdobył niezły wynik. Przywódca ludowców wytrzymał ataki PiS, które wykorzystując byłych działaczy PSL krytycznych wobec kierownictwa swojej dawnej partii, chciało udowodnić, że Stronnictwo nie reprezentuje wsi.

Reasumując, Platforma pewnie podzieli się władzą z PSL i w ten sposób uniknie sojuszu z LiD, a Pawlaka widzę na stanowisku marszałka Sejmu. Szkoda, że tej nocy nie zobaczyliśmy triumfującej twarzy Donalda Tuska i nieco smutniejszej twarzy Jarosława Kaczyńskiego. Z drugiej strony cieszy, że cisza wyborcza nie trwała 4 lata...

Maciej Rybiński: Nic się nie skończyło

To się już zapewne nie zmieni - wybory wygrała ze sporą przewagą Platforma Obywatelska. Czy będzie mogła rządzić samodzielnie, czy też potrzebować będzie koalicjanta, dowiemy się zapewne dopiero po ogłoszeniu przez PKW ostatecznych, oficjalnych wyników. To znaczy we wtorek.

Jeśli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego z kartami albo kluczami. Frekwencja była wyższa niż we wszystkich wyborach po 1989 roku, ale nieimponująca i jednak daleka od oczekiwanych 70 procent. Prawo i Sprawiedliwość poniosło porażkę, ale nie była to jednak klęska. Partia Kaczyńskich będzie drugą siłą w parlamencie i utrzymała swój żelazny elektorat. Jest też jedynym ugrupowaniem, które w koalicji z Platformą Obywatelską mogłoby mieć w Sejmie tak zwaną większość konstytucyjną. To znaczy zdolną do zmian i w ustawie zasadniczej i w ordynacji wyborczej. Dwa lata temu taka koalicja nie powstała, choć była oczekiwana przez większość wyborców, głównie chyba dlatego, że partnerem silniejszym byłoby w niej PiS. Teraz ton nadawałaby Platforma. Rokowania koalicyjne będą ciekawą próbą dla oddzielenia w ocenach polityków poczucia odpowiedzialności od ambicji sprawowania władzy. Dwa lata temu byłem zwolennikiem takiej koalicji, jestem nim także dzisiaj, ale mam świadomość, że teraz jest znacznie mniej prawdopodobna. Zbyt wiele uczuć, zwłaszcza nienawiści włożono w tę kampanię. Największy sukces wyborów to pozbycie się z Sejmu dwóch najbardziej skrajnych, awanturniczych i nieodpowiedzialnych ugrupowań - Samoobrony i LPR. PiS wziąwszy je do koalicji wziął na siebie odium i zapłacił za to cenę wyborczą. Bardzo natomiast cieszy mnie sukces PSL. Stronnictwo okazało się wprawdzie partią bez jasnego programu, za to najbardziej cywilizowaną i kulturalną ze wszystkich. Mariaż SLD z demokratami nie pomógł ani jednym, ani drugim. Polityczni starcy będą z każdymi wyborami tylko tracić - wraz z naturalnymi ubytkami elektoratu.

Z tymi wyborami nic się nie skończyło, nie dokonał się żaden przełom, to tylko przesunięcia popularności. Scenę polityczną mamy ustabilizowaną, może tylko nieco lepiej wysprzątaną.

Łukasz Warzecha: Kaczyński na to zasłużył

Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało - oto, co powinien usłyszeć wczoraj wieczorem Jarosław Kaczyński. Wyliczenie błędów, jakie popełnił podczas dwuletnich rządów PiS, zajęłoby całe wydanie "Faktu". Istotniejsze jednak jest, że przez ten czas PiS zrobiło wszystko, aby mieć przeciwko sobie niemal wszystkich: media, inteligencję, emigrację, młodych profesjonalistów, nawet umiarkowanych konserwatystów, których wśród Polaków jest bardzo wiele. Gwoździem do trumny była końcówka kampanii PiS z wystąpieniem Mariusza Kamińskiego. "Ciemny lud" tego nie kupił - sprawa była szyta zbyt grubymi nićmi.

Nie żal mi Jarosława Kaczyńskiego. Dostał, na co zasłużył. I to jak! Co nie zmienia faktu, że miał wiele celnych diagnoz i nie wszystko, co robił jego rząd, było złe. Dobrze by było, żeby z wyborczej klęski wyciągnął racjonalne, samokrytyczne wnioski, zamiast szukać przyczyn w spiskach i układach.

Zwycięzców czeka trudne zadanie: oby nie próbowali wylewać dziecka z kąpielą. Platforma podpisywała się, tak jak PiS, pod hasłami rozbicia patologii III RP. Byłoby fatalnie, gdyby teraz miała pójść w stronę zemsty, mechanicznego odwracania wszystkich decyzji poprzedników, zamiast racjonalnych, spokojnych rządów, z zachowaniem tego, co w ciągu ostatnich lat zrobiono dobrego.

Jeśli dwa lata temu oczekiwania były wielkie, teraz są jeszcze większe. PiS oczekiwania zawiodło. Liderzy PO powinni mieć przed oczyma ich wczorajsze wyniki podczas całych swoich rządów i pamiętać, że wyborcy bywają bezlitośni. Agresja, mściwość, pamiętliwość nie popłacają. Nie tego chyba - mam nadzieję - oczekiwała od PO większość jej wyborców.

Być może są jeszcze tacy, którzy chcieliby PO-PiS-u. To raczej niemożliwe - nie po ostatniej kampanii. Skoro tego najlepszego dla Polski sojuszu nie będzie, byłoby świetnie, gdyby wczorajsze wybory stały się początkiem ostatecznego klarowania się sceny politycznej: po jednej stronie PiS, po drugiej Platforma. Jak amerykańscy republikanie i demokraci. Gdyby polska polityka miała się wahać między tymi dwoma biegunami wcale nie byłoby źle.

Janusz Rolicki: Te wybory wygrywa Tusk

Po 1989 roku nie było wyborów sejmowych tak spersonalizowanych jak obecne. Świadczy to o sile i indywidualności przywódców partyjnych. I tak PiS jest jednoznacznie kojarzony z Jarosławem Kaczyńskim, PO z Donaldem Tuskiem, LiD z Aleksandrem Kwaśniewskim, a PSL z Waldemarem Pawlakiem.

To, można powiedzieć, cecha podstawowa wczorajszych wyborów. Dalej, walka wyborcza przerodziła się w prawdziwy bój o przyszłość Polski. PiS w razie zwycięstwa zapowiedział kontynuację swej polityki. Zdaniem wielu miała się ona, per saldo, sprowadzać do konfrontacji pomiędzy zwolennikami przemian, których symbolem jest Czwarta Rzeczpospolita, a ich przeciwnikami. Tym można tłumaczyć naszą zdecydowanie wyższą frekwencję przy urnach aniżeli dwa lata temu. Polacy zwolna zaczynają rozumieć, że każdy głos coś doprawdy znaczy. To dobry znak. Siła demokracji bierze się nie z konstytucyjnych formułek, lecz z naszego społecznego i politycznego zaangażowania.

Celem wyborów jak wszędzie jest wygrana. Dzisiaj na sto procent jeszcze nie wiemy, kto jest zwycięzcą. Wszystko wskazuje na to, że partia Tuska. Ale wobec wyrównania siły obu ugrupowań głowy za ostateczne zwycięstwo PO - na podstawie wieczornych nieoficjalnych informacji sondażowych - nikt nie da.
PiS miał przygotowane na wybory dwie strategie. Pierwsza - wygrać wybory tak, aby rządzić samodzielnie. Z przyjaznym prezydentem, te rządy byłyby proste. PiS miał jednak również cel zastępczy, polegał on na zdobyciu przynajmniej 185 głosów. Dlaczego? Ta liczba foteli sejmowych daje pewność, że veta prezydenckie, nie będą mogły być przez Sejm obalone. Oznaczałoby to na przykład, że zarówno Mariusz Kamiński - jako szef CBA, jak i obecni członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji mogliby spać spokojnie, bowiem nowy rząd nie będzie miała siły, aby ich odwołać przy pomocy zmiany obecnych ustaw.

Celem PO jest, powiedzmy od razu, także samodzielne rządzenie lub - to drugi wariant - przejęcie władzy w koalicji z PSL. Jakie z tych celów zostaną osiągnięte, dowiemy się po oficjalnym obliczeniu mandatów. Ma to nastąpić już we wtorek bądź w środę.

Piotr Zaremba: Władza PiS się zużyła

Podczas kampanii faworyci się zmieniali. Do pewnego momentu PiS dominował i narzucał ton kampanii, co miało odbicie w sondażach. PiS nie miał co prawda wyraźnej przewagi, ale kontrolował język kampanii. To zmieniło się po debatach telewizyjnych. Była to kampania, gdzie po raz pierwszy debaty odegrały tak ważną rolę. Kampania stała pod znakiem widowiska i była bardzo spersonalizowana. I tu leży pierwszy powód porażki PiS.

Drugą okolicznością, która może tłumaczyć porażkę PiS była sprawa CBA. Dało to wrażenie pomagania sobie w kampanii łokciami. PiS przeliczyła się, myśląc, że z pomocą CBA uda się przypisać głównej partii opozycyjnej skłonności korupcyjne. Akcja CBA przeciw posłance Sawickiej wywołała wrażenie nieczystej gry i wykorzystywania służb specjalnych w kampanii.

Oprócz tego kampania była sukcesem opozycji. Platforma postawiła na populizm, maskując swoje liberalne oblicze, obiecując każdemu coś miłego. Rolnikom, że utrzyma KRUS, budżetówce podwyżki itd. PiS oczywiście też prowadził populistyczną kampanię przeciw oligarchom i układowi, ale PO wiele się od niego nauczyło. Lekcja kampanii z 2005 roku nie poszła na marne.

Władza PiS się zużyła, do tego doszła mobilizacja młodszego elektoratu i mieszkańców miast. Stąd większa frekwencja. Środowiska, na które liczył PiS tym razem zachowały bierność, wieś w znacznej części zignorowała te wybory.

Po wyborach widać, że to PO bedzie kontrolować ten parlament. Nawet jeżeli zabraknie jej paru mandatów, to PSL będzie łatwym i przede wszystkim słabym koalicjantem. Będzie to dla Platformy komfortowa sytuacja. Nikt dotąd nie miał takiego zakresu władzy, a zarazem tak wielkiej odpowiedzialności jak Donald Tusk. Będzie musiał dowieść, że będzie sprawnym szefem rządu. Będzie musiał stanąć oko w oko z wyzwaniami, z którymi wg niego nie umiał poradzić sobie PiS, takimi jak budowa autostrad czy mieszkań. Na pewno przyjdzie mu rządzić w bardziej komfortowych warunkach.


Michał Karnowski: Wygrali na krytyce poprzedników

Wszystko jest z pozoru podobne do tego, co już przeżywaliśmy dwa lata temu. Znowu walczą ze sobą Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, znowu Polacy wybierali pomiędzy Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. Ale choć nazwiska i szyldy pozostały niezmienne, to w tym samym opakowaniu kryje się zupełnie inna treść.

PO to dziś w dużo mniejszym stopniu niż dwa lata temu partia reform. Nie ma w jej składzie głównego ideologa sanacji państwa, jakim w 2005 roku był Jan Rokita. To partia jakby pogodzona z polską rzeczywistością, z ograniczeniami polskiej polityki. Już wie, że nie da się wygrać wyborów bez głosów wiejskich. Szybko dogaduje się więc z Polskim Stronnictwem Ludowym. W pakiecie dorzuca deklarację, że nie ma mowy o likwidacji Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego.

To formacja, która nie waha się przed użyciem nutki populizmu. Lider Platformy przepytuje więc premiera, czy ten wie, o ile zdrożały jabłka - choć wszyscy wiemy, że ich ceny poszły w górę, bo wiosną były wielkie przymrozki.

Mówi też o podwyżkach, choć trudno zrozumieć, jak liberałowie sami zamierzają na wolnym rynku kontrolować ceny. Ta zmiana tonu była w tej kampanii bardzo charakterystyczna. Pozwala postawić tezę, że i rządy PO będą inne niż chociażby mogliśmy to wyczytać z jej majowego planu rządzenia. Ale - konia z rzędem temu, kto wie, jak będą wyglądały.

Także Prawo i Sprawiedliwość w wersji 2007 r. z trudem można porównać z partią zabiegającą o wyborców dwa lata wcześniej. Prezentowana ówcześnie nutka populizmu brzmi dziś jak głośny kwartet. PiS nie wahało się w tej kampanii przed bardzo daleko idącymi uproszczeniami, jak choćby zrównując sprawę prywatyzacji szpitali z kwestią odpłatności za leczenie. Stało się też formacją rządzącą w pełnym tego słowa znaczeniu - bez oporów przypisującą sobie wszystkie zasługi, także mosty zaprojektowane kilka lat temu.

Zmienił się język jej liderów. Coraz szybsze, coraz ostrzejsze słowa. I coraz silniejsze przekonanie, że oni to czyste dobro, a przeciwnicy - samo zło. Swoją drogą, ciekawe jak się zmienią, gdy odwrócą się rolę. Jak będzie kontrolował ceny premier Tusk? Jakimi barwami będzie rysował polskie sukcesy lider opozycji Jarosław Kaczyński?

Tomasz Lis: PO-LiD, PO-PiS, albo paraliż władzy

Te wybory to wielki sukces PO i klęska PiS. Platforma przemnożyła swój wynik sprzed dwóch lat niemal dwukrotnie, natomiast PiS straciło władzę, choć zdobyło kilka procent głosów więcej niż dwa lata temu.

Można mówić też o umiarkowym sukcesie PSL. Ciężką porażkę zanotował LiD - partie tworzące to ugrupowanie dwa lata temu zdobyły 17 proc. głosów. 12 procent głosów - jak pokazują sondaże - oznacza dwa stracone lata i prawodopodobną zmianę przywództwa. Przystawki najwyraźniej zostały definitywnie zjedzone, choć wynik wyborczy PiS świadczy o tym, że Jarosław Kaczyński dostał przy okazji niestrawności.

W praktyce Platforma będzie pewnie w stanie samodzielnie stworzyć rząd. Nie będzie jednak w stanie samodzielnie rządzić. To wymaga bowiem nie 231 mandatów, ale 60 proc. miejsc w Sejmie niezbędnych, by obalić prezydenckie weto. Koalicja PO i PSL takiej większości nie daje - taką większość dają tylko dwie koalicje, które z różnych powodów będą bardzo trudne.

Trudny do sklecenia będzie PO-LiD, tym bardziej że takiej koalicji Tusk chciałby uniknąć. Jeszcze trudniejszy do sklecenia byłby PO-PiS, bo zdecydowana większość wyborców PO, która poszła głosować, by pokazać czerwoną kartkę Jarosławowi Kaczyńskiemu, absolutnie nie zrozumiałaby koalicji Platformy z partią braci Kaczyńskich. Można oczywiście zastanawiać się, czy w PiS-ie nie dojdzie do rozłamu, ale na tym etapie takie spekulacje nie mają większego sensu. Zakładając więc, że do takiego podziału nie dojdzie i nie powstanie PO-LiD, szykuje się nam w Polsce totalny kryzys polityczny i paraliż władzy. Jarosław Kaczyński przegrał wybory, ale razem z bratem będzie mógł wsadzać kij w szprychy Platformy jeszcze zanim rower z napisem PO ruszy z miejsca. Może to zbyt daleko idąca spekulacja, ale wcale nie wykluczałbym nowych wyborów za rok, półtora, a może nawet wcześniej.

Egzamin wyborczy zdała większość obywateli. Trudno paść z wrażenia, widząc 55-proc. frekwencję, ale aktywność obywateli, szczególnie młodzieży, przyniosła efekt. Być może krok po kroku doczłapiemy do frekwencji, jaką mają demokracje zachodnie.

I jeszcze jedno: jako obywatel uważam za skandal, że niewiadomo tak długo musieliśmy czekać na wyborcze prognozy, bo ktoś miał kaca, albo przez zastrzaśniętą szafę! Największym przegranym tych wyborów, poza przystawkami, jest Państwowa Komisja Wyborcza.