Komentatorzy polityczni załamujący dziś ręce nad kryzysem demokracji i porażką rządu, czego dowodzić mają wcześniejsze wybory, zapominają jednak, że na kilka miesięcy przed głosowaniem w 2005 roku Samoobrona we wszystkich przedwyborczych sondażach miała powyżej 30 proc. poparcia. Czyli po patologicznych rządach SLD to właśnie partia Andrzeja Leppera, posługującego się rewolucyjną retoryką, uważana była przez wielu wyborców za ugrupowanie, które może naprawdę zreformować Polskę.

Reklama

Ktoś, kto chce dzisiaj sprawiedliwie oceniać, w jakim momencie budowania demokracji w Polsce właśnie się znaleźliśmy, powinien więc pamiętać o triumfującym przed dwoma laty Lepperze. O jego ówczesnych dyskusjach z politykami z innych partii (zwłaszcza z SLD i PSL), którzy przegrywali z nim każde bezpośrednie starcie. Lepper był wówczas jak walec drogowy - niszczył na swej drodze wszystkich. Posługiwał się niezwykle brutalną, ale i skuteczną argumentacją - odwołującą się zarówno do faktów korupcji w rządach SLD, jak i do antyeuropejskich i antyliberalnych fobii swych potencjalnych wyborców, a raczej je stwarzał.

Przewodniczący Samoobrony robił to w sposób skrajnie demagogiczny i zarazem skuteczny - momentami wydawało się, że nie ma na niego siły (demokratycznej). Dlatego też Lepper wraz z sekundującym mu Romanem Giertychem byli jeszcze dwa lata temu najbardziej niebezpiecznymi konkurentami dla ówczesnego obozu IV RP, który wydawały się zgodnie tworzyć PO i PiS.

Politycy obu tych partii doskonale jednak wiedzieli, że w razie ewentualnego, ponownego zwycięstwa SLD wpływ Samoobrony na kształt tworzonego przez postkomunistów rządu byłby prawdziwym zagrożeniem dla państwa. Właśnie z tego powodu zatrzymanie Samoobrony było wówczas wspólnym celem i PiS, i PO. Hasło: "Idziemy po władzę, żeby powstrzymać Leppera", rzucił w imieniu PO Jan Rokita. Co było dalej, wiadomo. Opisując jednak dzisiejsze preferencje wyborcze, nie można nie zadać pytania, kto faktycznie powstrzymał partię Leppera?

Reklama

Już przed ówczesnymi wyborami PO i PiS odebrały Lepperowi część elektoratu, w rezultacie czego nie mógł on zyskać decydującej roli w Sejmie. Jednak - dzięki zaufaniu wyborców - Samoobrona i LPR tworzyły w 2005 r. wystarczająco silny blok, by decydować o powstaniu rządu. Dziś widać, że nastąpiła ostateczna utrata poparcia społecznego przez LPR i Samoobronę. Co miało na to decydujący wpływ?

Okazuje się, że w trakcie rządów PiS, dwa lata temu zmuszonego do koalicyjnej współpracy z partiami Leppera i Giertycha, wyborcy zrozumieli, że te dwie partie nie są żadną gwarancją głębokich reform w Polsce i że dają je Polakom tylko dwie partie: PiS i PO. Mówiąc inaczej, dwa lata temu projekt IV RP dla wielu wyborców był niejasny. Odsunięto wówczas od władzy SLD, ale wyborcy nadal nie wiedzieli, które z partii naprawdę chcą reform.

Dlatego też oddali tak dużo głosów na Samoobronę i LPR. Teraz ten wyborczy kontrakt z 2005 r. został wycofany. Jest to historyczna zmiana. Dzięki temu w nowym Sejmie po raz pierwszy od wielu lat znajdą się partie nieskrępowane zachowaniami politycznymi i siłą liczby posłów Samoobrony i LPR. Będzie on więc zdecydowanie lepszą instytucją niż Sejmy poprzednich kadencji. Parlament, w którym zdecydowaną większość uzyskały PiS i PO i w którym dawny elektorat Leppera i Giertycha będzie miał swoją reprezentację w PiS lub w innych partiach, uważam za zasadniczą zmianę na lepsze w polskiej demokracji. I osobisty sukces Jarosława Kaczyńskiego jako polityka.