Marcinkiewicz nie chciał mówić o szczegółach propozycji dotyczącej pracy w rządzie. Dopytywany, jaka to była oferta, odpowiedział tylko, że "dobra". Ale jej nie przyjął.
"Rozmawialiśmy wielokrotnie z Donaldem Tuskiem. Mówiłem, że wykonam to, co uważam za ważne dla Polski. Powiem swoje zdanie, ale nie kupczę swoim zdaniem. Chcę wypełnić obowiązek, do którego zostałem powołany, i jestem przekonany, że to najlepsze rozwiązanie" - powiedział były premier.
Ten obowiązek to praca w EBOiR na rzecz polskiej gospodarki. Zdaniem Marcinkiewicza, potrzeba jeszcze około dwóch lat, by zamknąć najważniejsze projekty, które pilotuje.
Na pytanie, czy to oznacza, że po zakończeniu pracy w Banku zastanowi się, czy nie wstąpić do jakiejś partii albo wejść do rządu, Marcinkiewicz opowiedział, że owszem - wtedy to przemyśli. Przypomniał, że 2 września oddał legitymację partyjną PiS. Dodał, że to jednak nie on zrezygnował z PiS, ale premier zrezygnował z niego. "Nie mogłem pozostać w PiS w sytuacji, kiedy zostałem w taki sposób oceniony przez Jarosława Kaczyńskiego. On zrobił dużo, aby mnie z PiS usunąć" - powiedział Marcinkiewicz.
Były premier dodał, ma nadzieję, że ludzie - tacy jak Kazimierz Ujazdowski, Paweł Zalewski, Jerzy Polaczek - "przekonają Jarosława Kaczyńskiego, że PiS wymaga zmian, że PiS jest partią szczególną, ważną, ale partią, która musi podlegać pewnej ocenie i zmianie, musi ulec demokratyzacji".
Marcinkiewicz powiedział też, że kiedy był szefem rządu, nigdy nie słyszał o jakichś dokumentach obciążających Radosława Sikorskiego. Na uwagę, że koordynator służb specjalnych Zbigniew Wassermann mówi, że one pojawiły się w czasie, kiedy Sikorski był szefem MON-u, były premier odpowiedział: "oczywiście, że nie".
"Za moich czasów były różne dokumenty dotyczące Radka Sikorskiego, ale one tylko uwiarygodniały tego człowieka. To jest naprawdę dobry oxfordczyk, wielki patriota, człowiek świetnie przygotowany do pełnienia służby publicznej" - stwierdził Marcinkiewicz.