"Mam taką nadzieję, że pan marszałek Dorn zostanie w Prawie i Sprawiedliwości. Cieszę się, że zwyciężyła tutaj nasza wspólna, długa droga polityczna" - mówił dziś rano Przemysław Gosiewski, szef klubu PiS. Według TVN24, to już pewne: Dorn nie opuści dawnych kolegów i nie dołączy do pozostałych buntowników: Kazimierza Michała Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego.
Wczoraj, po wieczornym spotkaniu z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, Ujazdowski i Zalewski oddali partyjne legitymacje. Dziś, w rozmowie z radiem RMF, Gosiewski oznajmił: skoro odchodzą, muszą oddać mandaty poselskie. Dlaczego? Bo podpisali deklaracje, że jeśli przestaną wspierać Prawo i Sprawiedliwość, będą musieli zrezygnować z zasiadania w Sejmie.
Innego zdania jest jednak konstytucjonalista, prof. Piotr Winczorek. Jego zdaniem, z punktu widzenia prawnego takie deklaracje nie mają żadnego znaczenia. "To ma charakter towarzyski, honorowy, ale prawnego skutku nie wywołuje. Jednym słowem, gdyby oni odmówili zrzeczenia się mandatów, to oczywiście by ich zwymyślali od ludzi bez honoru i czci, ale prawnie to nie miałoby żadnych następstw" - tłumaczy prof. Winczorek.
Sam Zalewski z Sejmem rozstawać się nie zamierza. "Będę posłem niezależnym" - zapowiedział w Radiu Zet. "Zobowiązanie jest wiążące, ale powtarzam, to nie ja postawiłem się poza PiS" - tłumaczył z kolei na antenie TVN24, gdy reporter telewizji pokazał podpisaną przez Zalewskiego deklarację.
Dorn, Ujazdowski i Zalewski zbuntowali się, bo nie podobał im się sposób kierowania partią przez Kaczyńskiego. Ich solidarność jednak pękła. Według informacji DZIENNIKA, decyzja dwóch byłych wiceprezesów o odejściu była ruchem wyprzedzającym. Gdyby nie odeszli, dziś zostaliby wyrzuceni.
Z PiS odszedł dziś również poseł Piotr Krzywicki. To on, na ostatnim kongresie, stanął na czele grupy, która głośno domagała się przywrócenia w prawach członków Dorna, Ujazdowskiego i Zalewskiego. Krzywicki zapowiedział, że w Sejmie będzie pracował jako poseł niezrzeszony.