Były premier chciałby pozostać na stanowisku. "Rok temu umawialiśmy się z prezesem NBP Sławomirem Skrzypkiem na dwa lata" - mówi DZIENNIKOWI były premier. Dodaje, że była to dżentelmeńska umowa.
"Marcinkiewicz oczywiście żartuje, bo taka umowa w jego wydaniu to farsa" - mówi nam jednak jeden z polityków PiS. A bliski współpracownik prezesa Skrzypka wyjaśnia DZIENNIKOWI, że PiS ma pretensje do Marcinkiewicza, że włączał się w życie polityczne, choć obiecał, że robić tego nie będzie. Przypomina, że tak robili wszyscy jego poprzednicy na tym stanowisku, jak Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Tadeusz Syryjczyk. "Jedynie Jan Krzysztof Bielecki pojawiał się w mediach, ale po to, by komentować wydarzenia w polskiej piłce, a nie polityce" - dodaje nasz rozmówca.
Jego zdaniem, Marcinkiewicz ma więc niewielkie szanse, by Skrzypek przedłużył mu misję w EBOiR o kolejny rok. Tym bardziej, że w otoczeniu PiS i prezydenta pojawiła się osoba, która mogłaby zastąpić byłego premiera. "Nie wykluczam, że kolejnym polskim dyrektorem w EBOiR będzie Zyta Gilowska" - mówi współpracownik Skrzypka pozostający w ścisłym kontakcie z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Tym bardziej że kiedy tydzień temu Gilowska rezygnowała ze względów zdrowotnych z mandatu poselskiego, Jarosław Kaczyński wprost zapowiedział, że jej doświadczenie będzie jeszcze przez PiS wykorzystywane. A przecież nie jest tajemnicą, że placówka w Londynie to sprawa polityczna.
Co, jeśli Skrzypek zmieni na majowej sesji rady gubernatorów EBOiR w Kijowie nie wskaże Marcinkiewicza? "Byłbym rozczarowany, ale mam warianty rezerwowe na wypadek, gdyby tak się stało" - zdradza nam były premier.
Bo pozostawanie przez kolejny rok poza Polską to element planu Marcinkiewicza. Planu, który wszyscy politycy pozostający z nim w kontakcie opisują tak: powrót do polityki w wielkim stylu, z wielkim kapitałem, najlepiej od razu dającym się przekuć w wyborczy sukces. A połowa 2009 roku to akurat wybory do Parlamentu Europejskiego. Czy właśnie o tym myśli Marcinkiewicz? "Jakby tu powiedzieć i nie skłamać? Z politykami rozmawiam o każdych wyborach" - mówi DZIENNIKOWI.
Gotową ofertę dla Marcinkiewicza związaną ze startem w eurowyborach ma Platforma Obywatelska. Ale nasi rozmówcy z grupy byłych polityków PiS z Kazimierzem Michałem Ujazdowskim i Pawłem Zalewskim na czele twierdzą, że oni także już szykują się na eurowybory. Z Marcinkiewiczem?
"Wszyscy znamy jego mocne strony i cieszę się na tę współpracę" - mówi jeden z posłów, dziś niezrzeszony. Zapewnia, że ma sygnał od byłego premiera, że "jeśli będzie tworzona taka obywatelska lista, on w to wchodzi i daje z siebie wszystko".
Ale dziś Marcinkiewicz jest bardziej zainteresowany wyczekiwaniem. Na co czeka? "Kazimierz nie jest pewny, czy Platforma nie da mu jednak teki premiera, jak Donald Tusk wystartuje na prezydenta" - opowiada jeden z jego politycznych przyjaciół.
Nieoficjalnie politycy PO przyznają, że mają kłopot z powrotem Marcinkiewicza do polityki. Chcą wykorzystać jego popularność, nie pozwalając, by stał się zagrożeniem dla Tuska. A przecież na Marcinkiewicza liczy też grupa konserwatystów w Platformie. Jarosław Gowin w rozmowie z DZIENNIKIEM mówi, że wolałby, żeby Marcinkiewicz swoją zasłużoną rolę w polityce odgrywał na miejscu. "Ale start w eurowyborach z list PO to też byłby świetny plan" - asekuruje się poseł z Krakowa.
Z końcem kwietnia Kazimierz Marcinkiewicz ma stracić pracę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Zamiast niego w fotelu dyrektora może zasiąść Zyta Gilowska. Mało tego, DZIENNIK pisze, że w Platformie dojrzewa plan, by Marcinkiewicz przejął fotel premiera, gdy Donaldowi Tuskowi uda się zostać prezydentem.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama