Dokładnie słowa Rywina brzmiały tak: "Jest grupa, która zawołała mnie (...). I ta grupa po prostu znaczy z jednej strony gwarantuje ci ustawę i gwarantuje ci akceptację zakupu (Polsatu - przyp. red.). (...) Ponieważ ta grupa trzyma w ręku władzę (...)".
Według przyjętego przez Sejm raportu z prac komisji śledczej, w skład grupy wchodzili: premier Leszek Miller, ministrowie Aleksandra Jakubowska, szef gabinety politycznego premiera Lech Nikolski, prezes TVP Robert Kwiatkowski oraz sekretarz KRRiT Włodzimierz Czarzasty.
Prokuratura umorzyła śledztwo, które miało wyjaśnić, kto wysłał Rywina do Agory z dwóch powodów. Prokurator krajowy Marek Staszak mówi, że po pierwsze przestępstwo płatnej protekcji przedawniło się. "Ale i tak musiałoby być umorzone, bo nie stwierdzono składu grupy, która miała się dopuścić tego przestępstwa" - dodał zaraz. A prowadzący sprawę prokurator Marek Zajkowski z Białegostoku uzupełnia: "Opieramy się wyłącznie na zebranych dowodach, a te nie pozwoliły nikomu przedstawić zarzutów".
Przebieg śledztwa wskazuje na jeszcze jeden powód - najważniejszy. Bezkarność członków "grupy trzymającej władzę" to zasługa prokuratorów, którzy nie wyjaśniali afery korupcyjnej, a wręcz tuszowali udział w niej polityków rządzącego wówczas SLD. Wtedy, zaraz po ujawnieniu afery, popełnionych zostało wiele zaniechań i błędów, które skutecznie uniemożliwiły dotarcie do prawdy. Rządzący nie mogli być zainteresowani rozliczeniem afery - byli jej bohaterami. Konsekwentny był też Rywin - do dzisiaj nie ujawnił okoliczności swojej wizyty w Agorze.
Rywin przyszedł do Michnika z propozycją łapówki za korzystne dla Agory przepisy. Miały one pozwolić na zakup Polsatu, czego chciał wydawca "Gazety Wyborczej".
Zażądał 17,5 mln dol. dla swoich mocodawców, zaprzestania na łamach gazety krytyki rządu Leszka Millera, a dla siebie - prezesury Polsatu. Przez kilka miesięcy wszystko pozostawało w tajemnicy, bo "Wyborcza" prowadziła własne śledztwo. Jak się później okazało, bezskutecznie. Po artykule "Przychodzi Rywin do Michnika" Agora składa zawiadomienie o przestępstwie.
Po publikacji "Gazety Wyborczej" premier Leszek Miller domaga się, by sprawę wyjaśnić "na poziomie prokuratorskim". To zagwarantowałoby bezkarność jego ludziom. W końcu ulega jednak presji wewnętrznej opozycji w SLD. Zostaje powołana pierwsza w historii sejmowa komisja śledcza. Co wiedzielibyśmy o aferze Rywina, gdyby nie ona? Niewiele. Pewnie uwierzylibyśmy prokuraturze, że Rywin był szaleńcem. I że nikt za nim nie stał - pisze DZIENNIK.
Tym bardziej że prokuratorzy popełnili wtedy wiele błędów, które teraz nie pozwalają odkryć prawdy. Nie zainteresowały ich billingi członków rządu. Za to skrupulatnie zabezpieczają podobne dowody w Agorze. Dopiero po kilku miesiącach na wniosek komisji śledczej zabezpieczona zostaje korespondencja mailowa między prezes Agory Wandą Rapaczyńską a wiceminister kultury Aleksandrą Jakubowską. Te listy nie pozostawiają złudzeń: korupcyjna propozycja Rywina nie była jego własnym pomysłem, ale zaplanowanym działaniem politycznym.
Śledczym się nie spieszy. Z przesłuchaniem Rywina zwlekają aż dwa tygodnie. Gdy ten trafia wreszcie do prokuratury, już wie, że będzie podejrzanym o płatną protekcję. I milczy. Już nigdy nie poznamy jego wersji wydarzeń z lipca 2002 r. Prokuratura nawet nie podejmuje próby wydobycia od niego informacji, kto go wysłał do Agory. Nie podąża też tropem słów samego producenta, który w rozmowie z Adamem Michnikiem wyraźnie wskazuje na prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego jako mózg operacji. Nie ma żadnych przeszukań. Nikt nie rekwiruje twardych dysków. Nikt nie zabezpiecza dokumentów. Żeby do minimum zredukować prawdopodobieństwo odkrycia prawdy, przesłuchujący najważniejszych polityków prokuratorzy dostają zestaw pytań, które mają im zadać. Tak ukręcono wtedy łeb największej aferze III RP.