Na czym Bucholski opiera swoje twierdzenia? Bo w trakcie śledztwa prowadzonego przez prokuratorów ze Szczecina odwiedzili go agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego i wypytywali właśnie o jego związki z politykami - pisze "Rzeczpospolita". A spotkanie to nie zostało w ogóle zaprotokołowane.

Reklama

Sprawa jest jednak o wiele bardziej skomplikowana. Bo w tym samym czasie inne śledztwo dotyczące Agencji Mienia Wojskowego prowadziła warszawska prokuratura. I tu również pytano aresztowanych urzędników Agencji o Bronisława Komorowskiego i jego związki z Krzysztofem Bucholskim.

W tym samym czasie - pisze "Rzeczpospolita" - do Kancelarii Prezydenta trafił anonim, w którym napisano, że mimo, iż jeden z ważnych pracowników AMW był karany, to pracę w Agencji załatwił mu Komorowski i Bucholski - obaj członkowie Platformy Obywatelskiej.

Ówczesny szef Kancelarii Prezydenta przekazał ten anonim Radosławowi Sikorskiemu, który pełnił wówczas funkcję ministra obrony. Ale Sikorski nie zdążył Szczygle odpowiedzieć, bo stracił stanowisko, a na jego miejsce przyszedł... właśnie Szczygło. A chwilę później do aresztu trafił Krzysztof Bucholski i urzędnik, któremu - według anonimu - miał wspólnie z Komorowskim załatwić pracę w AMW.

Reklama

Czy śledczy i CBA chcieli w ten sposób znaleźć jakieś kompromitujące materiały na Bronisława Komorowskiego - pyta "Rzeczpospolita".

Sam marszałek Sejmu przyznaje, że zdawał sobie sprawę, z tego, że chciano go skompromitować.

Jednak prokuratura i Centralne Biura Śledcze zaprzeczają, by urządzili ciche polowanie na Komorowskiego. "Takie sformułowania to najczęstsza linia obrony oskarżonych" - mówią. W podobnym sposób komentuje całą sprawę Aleksander Szczygło.