Radosław Gruca: Zakończyły się obrady białego szczytu. Często się pan tam pojawiał?
Zbigniew Religa: W ogóle tam nie byłem.

Dlaczego? W programie "Teraz my!" pani minister zapraszała pana do współpracy.
Zostałem zaproszony tylko w mediach. Może pan mi wierzyć lub nie, nie wiedziałem nawet, gdzie ten szczyt się odbywa. Poza tym, jeśli się zaprasza osobę oficjalną, to wypada wysłać jakieś pismo. Napisać adres, kto zaprasza i choćby do jakiej komisji, bo przecież pracowało ich kilka, a nie mogłem być w kilku miejscach naraz.

Nic do pana nie trafiło?
Sprawdziłem wszystkie swoje skrytki i pisma nie było. Mój telefon znają sekretarki w ministerstwie. Pani minister mogła prosić, by ją połączono, i zaprosić mnie chociażby na zakończenie.

Czy w ogóle jest możliwa współpraca PO i PiS w tej dziedzinie?
Jestem w stanie rozmawiać i z Ewą Kopacz, i z każdym z PO na tematy, które dadzą nadzieję na lepszą przyszłość opieki zdrowotnej. Ale jeżeli padają słowa ze strony premiera i pani minister, że poprzedni rząd miał zero koncepcji, że nic nie zrobił i wszystko zawalił, to żeby pan mnie zabił, taki język nie jest zaproszeniem do współpracy. Jeśli słyszy się obelgi, trudno puszczać je mimo uszu. Premier Tusk i minister Kopacz mówią, że wszystko to, co zrobił Religa, jest do wyrzucenia. A to nieprawda. Weźmy chociaż koszyk świadczeń gwarantowanych. To kontynuacja mojej pracy!

Może pan mieć powód do satysfakcji.
Minister Kopacz nie zdawała sobie sprawy, czym jest koszyk. Mimo ogromu prac, które wykonaliśmy - nie ja sam, ale i kilkuset ekspertów w całej Polsce - nic się nie dzieje. Terminy, których pani minister miała dotrzymać, już minęły. Politycy PO śmiali się ze mnie, gdy mówiłem, że budowanie koszyka trwa lata. A teraz co? Oni w ogóle nie wiedzieli, co mówią.

Pan i minister Kopacz chyba nie macie jednak szans na dialog.

Jest jedna różnica między nami. Ja jako minister rozmawiałem ze strajkującymi. Poszedłem do białego miasteczka, pojechałem do grożącego ewakuacją Radomia. A jako poseł nie chodzę do strajkujących, nie namawiam ich, jak to robiła minister Kopacz. Nie żądam od niej, by w jeden dzień rozwiązała finansowe problemy opieki zdrowotnej. Natomiast ona ode mnie żądała, żebym natychmiast rozwiązał problemy finansowe pielęgniarek i sama podburzała do strajku. Teraz o tym zupełnie zapomniała.

Cieszy się pan, że premier deklaruje podwyższenie składki?

To jest ważne, bo system opieki zdrowotnej jest niedofinansowany. I nie chodzi tu już tylko o oddłużenie szpitali i rozwiązanie problemów płacowych. Potrzebne są też remonty szpitali, wymiana starego sprzętu, ale także - o czym mówi się rzadko - wprowadzenie nowych technologii medycznych, które sprawdzają się w krajach UE. Bez zwiększenia nakładów na zdrowie do 6 proc. PKB rozwiązanie tych problemów jest niemożliwe. 1-proc. wzrost składki to zdecydowanie za mało. W dodatku nie wiadomo, dlaczego ma obowiązywać dopiero od 2010 roku. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego akurat w tym roku.

Nie stawia pan sobie pytania, jakie są tego przyczyny?
Tak, ale nie muszę na nie odpowiadać. W zapowiedzi premiera jest coś ważniejszego. To, co nasze poglądy różni diametralnie. My proponujemy wzrost składki o 1 procent co roku, aż do 2013, ale koszt tej operacji poniesie budżet państwa, bo składkę odpisuje się od podatku. W propozycji Donalda Tuska podwyższamy składkę jedynie o jeden procent, ale płacimy my wszyscy.



















Reklama