Choć w polityce krajowej na linii Pałac Prezydencki - rząd poważnie iskrzy, strony nie nastawiały się na załatwianie drażliwych tematów. Obie starały się udowodnić, że nie chcą konfrontacji. Bo na tym traci się punkty.
"Prezydent chce pokazać, że naprawdę zależy mu na współpracy w polityce zagranicznej. Jedzie w przyszłym tygodniu do Izraela, zbliża się szczyt energetyczny w Kijowie, minister Sikorski ma jechać do Gruzji, jest więc dużo spraw do omówienia. Żadnych pytań o prywatyzację szpitali czy innych przytyków" - mówiła nam przed spotkaniem osoba z otoczenia prezydenta.
Również Tusk podkreślił przed spotkaniem, że ma ono roboczy charakter i kierował uwagę na sprawy zagraniczne. A tu zgoda między premierem i prezydentem jest akurat możliwa, bo ich stanowiska w kluczowych kwestiach w ostatnim czasie wyraźnie się zbliżyły.
I premiera, i prezydenta łączy coś jeszcze: wiedzą, że obaj mogą wygrać na dokończeniu kompromisu zawartego w Juracie w sprawie traktatu lizbońskiego. W Sejmie trwa przecież awantura między PiS i PO o jego szczegóły, o to, jak powinna wyglądać ustawa kompetencyjna.
"Między Kaczyńskim a Tuskiem jest jednak od czasu do czasu jakaś chemia. Skoro w Juracie wyszło, to może i tym razem się dogadają" - kibicował współpracownik prezydenta.
Po słynnym spotkaniu na Helu przy czterech butelkach wina na linii premier - prezydent znów jednak pojawiły się zgrzyty. Strona rządowa nie kryła niezadowolenia, po tym jak prezydent nie przyszedł na wystąpienie sejmowe szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Wcześniej jednak to Tusk i jego ludzie zlekceważyli zaproszenie prezydenta na oficjalne uroczystości i przyjęcie z okazji 3 Maja. Wczoraj Tusk w Radiu Zet jako jedyny powód nieobecności podał to, że nie lubi przyjęć. A wszystko w atmosferze sporu o ambasadorów i nominacje generalskie.
Konflikty te były przed wczorajszym spotkaniem wyraźnie łagodzone. W sprawie ambasadorów, jak się dowiedzieliśmy, prezydent planuje odrębne spotkanie z Sikorskim. Starano się też zakopać topór wojenny w kwestii nominacji generalskich. Prezydent podpisał jedynie trzy z 15 nominacji zaproponowanych przez szefa MON. Jego urzędnicy sugerowali, że to dlatego, iż Bogdan Klich próbował awansować swoich znajomych. "Ze strony okolic pałacu przyszły przeprosiny" - powiedział wczoraj Tusk w Radiu Zet. W jego kancelarii usłyszeliśmy, że premier tak zinterpretował postawę szefa BBN Władysława Stasiaka, który koncyliacyjnie zapewniał, że prezydent wybrał tylko trzy najpilniejsze nominacje i deklarował gotowość do współpracy z Klichem.