Jak wylicza "Newsweek", za czasów Lecha Wałęsy w Kancelarii Prezydenta było 159 pracowników. Co ciekawe, Wałęsa najwyraźniej nie potrzebował doradców, bo takiego stanowiska w ogóle nie stworzono. Aleksander Kwaśniewski w ciągu 10 lat zatrudnił kolejne blisko 100 osób, w tym ośmiu doradców. W sierpniu 2005 roku w kancelarii było już 250 pracowników.

Reklama

Prawdziwy wysyp urzędników zaczął się jednak, gdy PiS obiecywało tanie państwo. W 2006 roku dla Lecha Kaczyńskiego pracowało 306 osób, w tym czterech doradców. Teraz dla prezydenta pracuje już 321 osób, w tym 11 doradców.

Co na to Kancelaria Prezydenta? "Nie widzę u nas nadmiaru urzędników. Od dyrektorów biur wciąż słyszę utyskiwania na braki kadrowe" - przekonuje szef kancelarii Piotr Kownacki. "Pracy mamy wiele, bo dostajemy tysiące wniosków zarówno w sprawach nadania obywatelstwa, jak i ułaskawień. A biuro prawne i ustrojowe musi dokładnie analizować ustawy przesyłane z parlamentu, by pan prezydent mógł podjąć decyzję, czy projekt podpisze, czy też zawetuje albo odeśle do Trybunału Konstytucyjnego" - dodaje.

Szef komisji finansów publicznych Zbigniew Chlebowski (PO) alarmuje, że w Pałacu Prezydenckim zwiększa się nie tylko zatrudnienie, ale też nieprzyzwoicie rosną koszty utrzymania całego dworu. W 2005 roku na finansowanie Kancelarii Prezydenta przeznaczono w budżecie 840 tysięcy złotych. W tym roku utrzymanie świty Lecha Kaczyńskiego kosztuje podatników 1,15 miliona złotych. "W 2009 roku nie pozwolimy na podniesienie budżetu kancelarii, a może nawet go nieco zmniejszymy" - zapowiada Chlebowski.

Kiesy prezydenta bronią byli partyjni koledzy. "Kiedyś prezydent mógł liczyć na pomoc kancelarii premiera przy wykonywaniu swoich konstytucyjnych obowiązków. Na Donalda Tuska nikt rozsądny nie scedowałby uprawnień" - ocenia Karol Karski z PiS.

Wyborcy najwyraźniej są innego zdania. Według CBOS, jeszcze w 2006 roku pozytywnie oceniało prezydenta 35 procent respondentów. Z najnowszych badań wynika, że już tylko 25 procent.