Były zastępca Komendanta Głównego Policji dziwi się, że do pilnowania domu Jarosława Kaczyńskiego w trakcie protestów jest angażowanych tylu policjantów; ostatniej niedzieli naliczono aż 82 radiowozy.
"Żeby nie zdenerwować prezesa"
- Wielu z tych policjantów przyjechało z oddziałów prewencji z innych miast. Do tego angażowani są też funkcjonariusze kryminalni i dochodzeniowo-śledczy, którzy zamiast zajmować się wykrywaniem przestępstw, ganiają po ulicach, jako patrole operacyjne. Angażowane są ogromne środki, które wiążą z wielkimi kosztami idącymi zapewne w miliony złotych. Problem w tym, że to wszystko jest absolutnie przesadzone – tłumaczy gen. Rapacki w rozmowie z Onetem.
- Wielokrotnie podkreślałem, że policja i inne służby porządku prawnego nie szanują publicznych pieniędzy i robią te zabezpieczenia na wyrost. Rzecznik policji mówi potem, że tak musi być, ale to jest bzdura. Nie ma takiego zagrożenia w przypadku tych protestów, które wymagałoby angażowania armii ludzi. To się dzieje na zasadzie: żeby nie zdenerwować prezesa, to zablokujemy miasto i nie dopuścimy nikogo pod jego dom - dodaje były szef MSWiA.
Gen. Rapacki podkreśla, że sam nigdy nie korzystał z ochrony. - Stosowano groźby wobec mnie, a nawet pojawiła się informacja, że w jednym z zakładów karnych szukano zabójcy, który miał mnie zastrzelić. Mimo tego zawsze chodziłem sam po Warszawie i nigdy nie obawiałem się tego, że rozpozna mnie na ulicy jakiś gangster. Teraz politycy boją się normalnych ludzi. Najpierw uchwalają prawo, które wywołuje społeczny sprzeciw, a potem chowają się za kordonami GROM-u, SOP-u i policji. To ja pytam: co to za władza, która boi się obywateli? Na ich miejscy byłoby mi po prostu wstyd - mówi.
Pilnowanie pomników jak w latach 80.
- Kolejna kwestia to angażowanie ogromnej ilości policjantów do pilnowania pomników. Ja pamiętam lata 80., kiedy na placu Bankowym milicjanci musieli stale pilnować pomnika Dzierżyńskiego. Dzisiaj wracamy do tego samego. Władza stawia pomniki, które za chwilę trzeba pilnować, żeby obywatele nie pomalowali ich farbą, albo nie zawiesili na nich jakiegoś baneru – tłumaczy były wiceszef KGP.
- Proszę popatrzeć, jak to wygląda w innych demokratycznych krajach. Kanclerz Merkel czy premiera Wielkiej Brytanii pilnuje na zewnątrz dwóch lub trzech policjantów i to wszystko. Nie ma armii ludzi i przewymiarowanych spektakli z udziałem policji i innych służb. U nas to zostało wszystko postawione na głowie - zauważa generał.