Ze znalezionej w archiwum krakowskiego oddziału IPN notatki wynika, że Jan Widacki, obecnie poseł Demokratycznego Koła Poselskiego, w 1980 roku był - jako wykładowca - etatowym pracownikiem Wyższej Szkoły Oficerskiej MSW w Legionowie im. Feliksa Dzierżyńskiego - informuje "Newsweek". To przeczy informacjom wpisanym przez posła w oświadczeniu lustracyjnym.
"Jeżeli prokurator lustracyjny IPN dojdzie do wniosku, że poseł Jan Widacki skłamał, to z całą pewnością skończy się to przed sądem lustracyjnym właściwego szczebla" - powiedział prezes IPN Janusz Kurtyka.
Parlamentarzysta w swoim oświadczeniu lustracyjnym przyznał tylko, że jako szef zakładu kryminalistyki Uniwersytetu Śląskiego prowadził w WSO w Legionowie seminarium doktoranckie dla pracowników i wykładowców - ale jako zewnętrzny ekspert dostający honoraria, a nie etatowy pracownik otrzymujący regularną pensję.
"Nie mogę opowiadać o szczegółach tej sprawy. Ale ogólnie w takich postępowaniach same dokumenty nie są wystarczającym dowodem dla sądu. Jednak świadkowie, czyli przede wszystkim funkcjonariusze SB, zasłaniają się niepamięcią oraz zdarza się, że starają się chronić osoby, które z nimi współpracowały" - mówi "Newsweekowi" Piotr Stawowy z krakowskiego IPN.
Sam Widacki stanowczo odrzuca wszelkie podejrzenia o to, iż skłamał w oświadczeniu lustracyjnym. "Nigdy nie byłem zatrudniony w Legionowie. Po raz kolejny próbuje się użyć przeciw mnie jednego omyłkowego zdania, które ktoś napisał, gdy jako działacz <Solidarności> pomagający studentom na Uniwersytecie Śląskim, byłem obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa" - podkreśla w rozmowie z "Newsweekiem".
"Niech IPN szuka dokumentów, przesłuchuje ludzi. Już się przyzwyczaiłem, że instytucje kontrolowane przez PiS prześwietlają mój życiorys na wszelkie możliwe sposoby" - mówi Widacki.
>>>Przeczytaj, dlaczego PiS chciał usunąć Widackiego z komisji
Tezę posła mogą potwierdzać nieoficjalne informacje "Newsweeka", iż warszawska dyrekcja Biura Lustracyjnego IPN latem żądała przyspieszenia postępowania w sprawie prawnika. W tym czasie Widacki pracował w komisji śledczej, która wyjaśniała nieprawidłowości w prokuraturze za rządów PiS.
"Sprawami, które dotyczą osób ważnych w państwie, także posłów, interesuje się dyrektor Biura Lustracyjnego, a nadzoruje je prokurator. Takie są procedury, nie ma w tym nic nadzwyczajnego" - tłumaczy "Newsweekowi" Stawowy.
Poseł pod koniec czerwca nagle zrezygnował z pracy w komisji. "Ale nie odszedłem z powodu postępowania w IPN" - zaznacza Widacki.