"Kontrkandydat musi być godny, szanowany w partii, żeby prezesowi przyjemnie było wygrać" - tłumaczył DZIENNIKOWI z rozbrajającą szczerością Stanisław Żelichowski, szef klubu PSL.
Wybory nowego prezesa ludowców trącą farsą, ale z drugiej strony obecna pozycja Pawlaka w partii jest niesamowicie mocna, zapracował sobie na nią przez ostatnie miesiące. "Doły partyjne kochają Waldka, patrzą w niego jak w obraz" - mówi biznesmen związany z ludowcami. Tłumaczy, skąd to uwielbienie. "Po pierwsze, pomimo wielkich nacisków działaczy terenowych i krytyki z ich strony, Pawlak zagrał va bank w 2005 r. i nie wszedł w koalicję z PiS, chociaż Kaczyński kusił niezłą ofertą. Poczekał i PSL odbił sobie z nawiązką teraz przy Platformie" - tłumaczy rozmówca DZIENNIKA.
Jest też drugi powód. "Działacze ludowców dostali posady nie tylko w agencjach rolnych, które są od lat latyfundiami PSL, ale także w rynkach hurtowych, zbożowych, w urzędach wojewódzkich, a nawet w powiatach. Wycieli wszystkich naszych" - opowiada były działacz Samoobrony. I dodaje: "Za Pawlaka partia się bogaci, to dlaczego mają go nie kochać."
Dziś w PSL nawet ci posłowie, którzy nie są zwolennikami Pawlaka, liczą się z jego partyjną strategią. "Wiemy, że Waldek może poświęcić wszystko, ale nie partię. Więc kiedy notowania PO zaczną dołować, to będzie koniec koalicji. Pawlak nie dopuści, by poparcie również dla nas się niebezpiecznie obniżyło" - wyjaśnia polityk PSL. Inny mówi wprost: "Tylko od Pawlaka zależy, jak długo chłopcy z Platformy będą bawić się Polską."
Szef ludowców, mimo że nie bryluje w mediach, jest jednym z rozgrywających na scenie politycznej. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę wicepremier Grzegorz Schetyna. Trwa trzecia godzina expose Donalda Tuska, gdy otrzymuje on karteczkę. Czyta i mówi: "To nie jest niestety kartka ze słowami: <Powinieneś kończyć.>" Wiadomość była od Schetyny.
Znajdowały się tam tylko dwa słowa: "PSL, k...a!". Efekt był natychmiastowy. Tusk w tej samej chwili zaczął podkreślać, że obietnice są nie tylko jego, ale także Pawlaka.
W trakcie expose Schetyna zauważył, że Pawlak z trudem ukrywa złość. Stąd jego reakcja.
Zresztą do dzisiaj Schetyna uchodzi za barometr nastrojów lidera ludowców. "Pawlak tak prosi, że czasami po prostu musimy mu ulec. Nie żąda, nie szantażuje, a właśnie prosi" - zwierzał się wicepremier jednemu z partyjnych kolegów.
Schetyna, który sam uchodzi za twardego gracza, nie raz miał do czynienia z "prośbami" Pawlaka. Jak chociażby w sprawie jednomandatowych okręgów w wyborach do wszystkich szczebli samorządu. Schetyna i Pawlak omówili wszystko wcześniej. Na spotkaniu koalicji temat referował Schetyna. Pawlak milczał, tylko coś notował. W pewnym momencie podniósł głowę i rzucił: We wszystkich gminach jednomandatowe, a na pozostałych poziomach tak jak dotychczas. "Myślałem, że Donek wyskoczy z fotela, tak się zdenerwował" - relacjonuje uczestnik tego spotkania. Schetyna postawiony w niezręcznej sytuacji mówi niemal błagalnym tonem: "Waldek, przecież wszystko ustaliliśmy." Na co ten odpowiada: "Tylko wymienialiśmy poglądy."
Taka strategia szefa ludowców jest skuteczna. "Przy kolejnych negocjacjach ugrywa coraz więcej" - mówi nam jeden z działaczy PSL. I dodaje, że Platformie, choć to nie w smak, to jednak nie stać jej na zerwanie koalicji. "Kiedy spięcie jest blisko, Schetyna daje znać Tuskowi, który szybko rozładowuje sytuację" - opowiada rozmówca DZIENNIKA. Jak? "Kiedy widać, że będzie naprawdę ostro, premier mówi: <Jest już późno, dokończymy kiedy indziej.>"
Jak mówią ludowcy, ich prezes jest prawie spełnionym politykiem, ale jak wiadomo słowo "prawie" czasami robi wielką różnicę. W przypadku 49-letniego Pawlaka jest podobnie. "Niektórzy chcą być jak John Malkovich, a Pawlak chce być jak Wincenty Witos: trzy razy premierem, i konsekwentnie do tego dąży" - mówi poseł PSL.