Na tę debatę opozycja ostrzyła zęby od kilku dni. Miała wytykać rządowi nieprzygotowanie do walki z kryzysem i brak działań. Tymczasem to minister rządu Tuska pierwszy zaatakował.
Jacek Rostowski zauważył, że jego informacji o działaniach i planach rządu nie przysłuchuje się szef PiS. "Przyszedł na moment, potem się znudził i wyszedł. Jeżeli PiS chce być poważnym partnerem w walce z kryzysem, to nie może być tak, że teoretycznie potencjalny premier nie jest obecny na takiej debacie" - komentował minister finansów, wzbudzając pomruki niezadowolenia w ławach zajmowanych przez posłów PiS.
Rostowski szydził z wiceprezes PiS Aleksandry Natalli-Świat, która w swoim wystąpieniu przywoływała opinie prof. Grzegorza Kołodki, niegdyś ministra w rządach SLD. "Wiem, że takiego wsparcia potrzebuje, skoro nie ma wsparcia ze strony swojego szefa" - ironizował minister. Po chwili, jakby odgrywał świetnie przygotowaną rolę, przeprosił, że się uniósł. Jednak zaraz znów wrócił do rugania Jarosława Kaczyńskiego. "Tydzień w Klarysewie ewidentnie nie wystarczył, żeby pan prezes mógł się czuć komfortowo, mówiąc z tej trybuny w tych sprawach" - grzmiał.
>>> Opozycja pyta rząd o konkrety
Gdzie był wtedy prezes PiS? Zaledwie kilkanaście metrów dalej. Słowom Rostowskiego się nie przysłuchiwał. W tzw. dolnej palarni Sejmu udzielał wywiadu młodej dziennikarce. Nagle przerwał i zaczął wpatrywać się w telewizor, z którego wydobywał się coraz donioślejszy głos ministra finansów. Stał tak bez ruchu kilkanaście sekund. Potem przeprosił dziennikarkę, dokończył wywiad i ruszył do wyjścia.
Natknął się na posła Jarosława Zielińskiego. "Jarek, idź na salę" - poprosił. I dodał ściszonym głosem: "Ten wariat znowu nas atakuje".
Cały dzień PiS szukało okazji do rewanżu na Rostowskim. W końcu szansę zwietrzył wicemarszałek Krzysztof Putra. Kiedy posłowie zadawali pytania, wypatrzył moment, w którym ministra nie było na sali. Przerwał debatę i wytknął mu, że powinien być do końca. Chwilę później Rostowski się pojawił i odpowiedział: "Musiałem zrobić >przerwę techniczną<".
Starcie Rostowskiego z PiS było tylko preludium do przemówienia szefa rządu. W czasie półgodzinnej przerwy tuż przed nim premier jeszcze je szlifował. Siedział w saloniku z Michałem Bonim, Rostowskim, Sławomirem Nowakiem, szefem kancelarii Tomaszem Arabskim i ministrem Igorem Ostachowiczem. Kiedy wreszcie zaczął przemawiać, wszyscy bacznie śledzili każde jego słowo i gest.
Tusk był w świetnej formie. Wrócił do swoich słów kluczy z listopadowego expose: zaufania i polityki miłości. "Rostowski mówił do posłów, a Tusk do narodu" - komentował współpracownik premiera. Jak wynika z informacji DZIENNIKA, jeszcze we wtorek był pomysł, żeby premier wystąpił z telewizyjnym orędziem. "Ale to było takie przemówienie, że już żadnego orędzia nie trzeba" - przyznawali potem posłowie.
Opozycja odpowiedziała marnie - najkrótszym briefingiem prezesa PiS w historii. Jarosław Kaczyński powiedział, że nie da się sprowokować. "Inni mogą używać złego języka, ale my nie" - mówił. I dodał, że rząd powinien pójść w walce z kryzysem tą drogą, co cały świat. Na żadne pytanie nie odpowiedział. Wcześniej w Sejmie wytłumaczył się tylko, że Rostowskiego nie słuchał, bo zamiast podawać argumenty, ten prowadził wojnę z opozycją.