Paweł Auguff, dziennik.pl: Jak Pan ocenia przebieg sobotnich konwencji programowych? Pytam przede wszystkim o Koalicję Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość.

Prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego: Nie padło tam nic, czego nie powinniśmy się wcześniej spodziewać. Jesteśmy już na takim etapie kampanii wyborczej, że sztaby dzięki serii powtarzanych badań mają dokładnie zidentyfikowane grupy wyborców, gdzie mogą jeszcze liczyć na zwiększenie mobilizacji – przekonanie wahających się. Nie jest przypadkiem, że nastąpił wysyp obietnic, czasami mogących sprawiać wrażenie dość egzotycznych, natomiast dokładnie sprofilowanych. To dotyczy wszystkich czterech formacji, które wczoraj odbywały swoje spotkania.

Reklama

W przypadku PiS wyraźnie zaznaczała się dychotomia elektoratu: z jednej strony tradycyjny, prawicowy o który PiS nie musi w zasadzie zabiegać - należy tylko o sobie przypominać – otrzymał słowa pisane wielką literą. O odzyskiwaniu Polski jako ostatecznym celu. Z drugiej zaś strony PiS zawdzięcza swoje sukcesy w dotarciu do różnych grup, często niszowych, konkretnymi obietnicami. I tu można było odnaleźć sporo różnych zapowiedzi, z których do opinii publicznej w największym stopniu trafi kwestia emerytur stażowych a które w istocie będą dotyczyły niewielkiej grupy.

No właśnie. Emerytury stażowe. Jak Pan ocenia ten ruch obozu władzy?

Sama kwestia emerytur promowana przez jedną z głównych central związkowych jest dość znana od dawna. Dotyczy części zawodów związanych z pracą fizyczną. Natomiast można odnieść wrażenie, że prócz tego panowała tam atmosfera budżetowej beztroski. To tak jakbyśmy inwestowali w życie koniunktury gospodarczej i zastanawiali się na co przeznaczyć pieniądze. Tam padały bardzo słuszne rzeczy: zapowiedzi dziesiątek miliardów wydatków, do tego atom, zbrojenia. Boję się, że to państwo ciężkiej wagi - jak powiedziano - może być też państwem ciężkiego zrealizowania budżetu. Mam wrażenie, że PiS chcąc przyciągnąć mniej zdecydowanych wyborców posunęło się wczoraj dość daleko.

Reklama

PiS po konwencji opublikował liczący 300 stron swój program.

Generalnie ta partia – podobnie jak Lewica – zawsze miała tendencje do tworzenia dość długich programów, co w dużym stopniu wynikało ze struktury elektoratu. Pewnie ta objętość ma stanowić jakąś formę polemiki z politycznymi konkurentami.

Reklama

Wspominał Pan, że na konwencjach programowych w zasadzie nie wydarzyło się nic konkretnego. A "100 konkretów" Koalicji Obywatelskiej? W końcu PiS często mówił, że opozycja nie ma programu. Teraz już chyba tego powiedzieć nie można.

Trochę tak, natomiast zwróciłbym uwagę na pewne historyczne analogie. To trochę przypomina Platformę, która szła po władzę w 2007 roku. Otóż wtedy odchodząc od wyraziście liberalnej formuły (jak w 2005 roku) PO stała się swoistą "konfederacją niezadowolonych". Bardzo różne grupy społeczne znajdowały tam miejsce. To bardzo wyraźnie wczoraj wybrzmiewało. Platforma próbowała zwiększyć mobilizację wśród tych grup w których jest jeszcze potencjał. Nauczyciele, kwestia podatku dochodowego od emerytur, zwracano też uwagę na wątek kobiecy, któremu post factum (po fakcie - red.) pomógł prezes PiS. Do tego ewidentne zwrócenie się ku młodzieżowemu elektoratu, o który partia Tuska będzie rywalizowała z Lewicą, być może z Trzecią Drogą. Tusk wiedział dokładnie do kogo chce dotrzeć i dlaczego. Był też jeden wątek na który warto zwrócić uwagę.

A mianowicie?

Tusk zauważył, że po wyborach tak łatwo z naszymi finansami nie będzie ze względu na koszt obsługi długu i de facto gigantyczne zobowiązanie, jakie Polska podjęła w ostatnich miesiącach. Dobrze, że to padło w atmosferze pewnej budżetowej beztroski, która towarzyszy kampaniom wyborczym.

Na koniec chciałbym zapytać o głośny film Agnieszki Holland, opowiadający o wydarzeniach na granicy polsko-białoruskiej. Na reżyserkę spadła spora krytyka – głównie ze strony przedstawicieli władzy. Czy ten film odegra jakąś rolę na finiszu kampanii wyborczej?

Ze względu na kontekst referendum jakąś rolę może odegrać. Powiem tak: rolą artystów jest uwrażliwiać, ale też prowokować. Natomiast to nie oznacza, że zawodowi politycy zawsze muszą to wziąć pod uwagę. Artyści z natury rzeczy są pewnego rodzaju awangardą w społeczeństwie. Nie zawsze odzwierciedlają nastroje grup społecznych. W poprzedniej kadencji Sejmu wiele wypowiedzi ludzi kultury i sztuki sympatyzujących z PO przyniosło opozycji gigantyczne straty. Te wypowiedzi dotyczyły np. stygmatyzacji mniej zamożnych wyborców, którzy sympatyzowali z PiS-em.

Jeśli Platforma chce odgrywać istotną rolę w polskiej polityce musi być bardzo centrowa. Dialog z częścią środowisk twórczych czy organizacji pozarządowych nie będzie w stanie zastąpić Platformie poparcia, które mogłaby stracić. Choć postawy Polaków pod wpływem choćby kryzysu ukraińskiego w pewnym stopniu ewoluowały. Ale mimo wszystko jest to temat trudniejszy dla Platformy, także ze względu na niejednolitość jej elektoratu w podejściu do tego problemu.